środa, 22 maja 2013

Sezon II: Prolog

To właśnie z nimi najbardziej lubiłam spędzać czas. Sprawiali, że byłam szczęśliwa. Mimo licznych kłótni, sprzeczek i dogryzania sobie nawzajem, nadal byliśmy przyjaciółmi.
Bywały dni, kiedy zastanawiałam się, jak mogłam ich uśmiercić w moim opowiadaniu. No ale cóż, taka już jestem. Robię rzeczy, których sama nie umiem sobie wytłumaczyć.
Aż do pewnego czasu. Coś się popsuło. Ale nie dlatego, że się sobą znudziliśmy.
Max oczekiwał czegoś więcej ze strony Rose. To najgorsze co może być. Zakochać się w jednym z przyjaciół. Nie możesz normalnie funkcjonować, bo cały czas myślisz o tej osobie.
Siedzisz całe dnie i zastanawiasz się jak ją rozśmieszyć, bo nikt się nie śmieje tak pięknie jak ona.
Ale boli Cię fakt, że nigdy nie obdarzy Cię takim uczuciem, jak ty jego. Lub w tym przypadku ją.
Jednak należę do osób które wyznają, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Tak po prostu musi być. Być może ja jestem nieszczęśliwa, ale ktoś inny na świecie może skakać ze szczęścia.
Pocieszyć można się też faktem, że niektórzy mają o wiele gorzej.
Porównaj swoje problemy do choćby dzieci w Afryce. Wiesz ile dziennie umiera z głodu?
Żołnierze. Wiesz, ilu zostaje zabitych?
Przy problemach całego świata- twoje nie istnieją.
Są tylko częścią wszechobecnego chaosu. A i tak nikt pewnie nie zwróci na to uwagi.

W jego 15 urodziny zorganizowaliśmy mu lot do Londynu. Marzył o tym. Wpakowaliśmy się do samolotu (oczywiście trzeba było nas nie raz uciszać). Było niesamowicie. Odwiedziliśmy jeden z "najmodniejszych" barów. Poszłam zamówić picie, oni zostali sami.
Gdy wróciłam, Max'a nie było. Rose płakała.
Domyślasz się, co się stało?
Pocałował ją. Idiota.
Wiedział, że ona nie odwzajemnia jego uczuć, a jednak to zrobił. Nie rozumiem tego. Z pełną świadomością zniszczył to wszystko. To co budowaliśmy tyle lat.
Ale to i tak była tylko cisza przed burzą. Miało być o wiele gorzej.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Rozdział 15: Epilog

                                                                MUZYKA *KLIK*

Wszystko musi się kiedyś skończyć. Problem w tym, że ja nie chcę, aby się kończyło. 
Dopiero w domu dotarło do mnie, co się stało. Zaczęłam obwiniać się o śmierć moich bliskich. Ale czasu się nie cofnie, prawda? 
Powiedziałam sobie kiedyś "Żyj tak, że gdybyś mógł żyć jeszcze raz, poszedłbyś tą samą drogą, co teraz". 
Na pewno bym tego nie zrobiła.
Ale żeby coś zyskać, trzeba też coś stracić. Co prawda w aktualnej sytuacji było to dla mnie mało pocieszające, ale cóż... 
Z jednej strony chciałabym zapomnieć, ale z drugiej... Nigdy nie mam zamiaru wyrzucić z mojego serca ani Rose, ani Maxa. 
Aż nasuwa się wątek z "Harry'ego Potter'a":
"Ci, których kochamy, nigdy nas nie opuszczą. Możesz ich zawsze znaleść- tutaj.- Po tych słowach Syriusz dotknął dłonią serca Harry'ego"

Odruchowo dotknęłam palcami medalionu, który miałam zawieszony na szyi. Wsunęłam paznokieć między skrzydełka serduszka, a to odskoczyło z cichym kliknięciem. Wewnątrz widniały dwa zdjęcia: na jednym Rose, na drugim- Max. Uśmiechnęłam się do siebie i zacisnęłam dłoń na naszyjniku. 
-Mamo...- w drzwiach pojawiła się 7-letnia dziewczynka o długich, brązowych, falowanych włosach i błękitnych oczach.- Wujek z ciocią już przyjechali!
Na twarzy dziecka pojawił się uśmiech. 
Zamknęłam gruby dziennik w czerwonej okładce. 
Chwyciłam ją za rękę i razem zeszłyśmy po drewnianych schodach na dół. W przedpokoju Niall wieszał płaszcze gości.
-Patricia! Liam!- na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Zza bruneta nieśmiało wychyliła się dziewczynka, której kasztanowe włosy splecione były w luźnego warkocza.- A to kto? Witaj Renee!
Podeszłam do nich i przytuliłam wszystkich po kolei. Moja córka podbiegła do Liama, który był jej ulubieńcem. 
-Rose!- rozpromienił się na widok mojej córki.- Aleś ty wyrosła!
-Widzieliście się tydzień temu.- zaśmiała się Particia. 
-Niall, czemu goście stoją w przedpokoju? Zaproś ich do salonu.- udałam poważny ton.
-Już, już kochanie.- pocałował mnie przelotnie w czoło.-Tak więc do salonu!
Po kolei przecisnęliśmy się przez łuk z drewna i przeszliśmy do większego pomieszczenia, gdzie wesoło trzaskał ogień w kominku. Nieopodal stała choinka, a pod nią siedział chłopiec uderzająco podobny do Rose.
-Max!- powiedział Niall surowo, schylając się do poziomu syna.- Mówiłem Ci, żebyś nie otwierał prezentów przed kolacją.
-Ale tato...- wyczołgał się z kupy prezentów.
-Przywitaj się lepiej z Renee.- posłałam mu łagodny uśmiech.
Dziewczynka ubrana w błękitną, zwiewną sukienkę nieśmiało podeszła do niego.
-Ceść.- wyciągnęła rączkę.
-Hej maluchu!- zamiast uścisnąć rączkę przytulił ją. Był od niej może o dwie głowy większy, w końcu były między nimi 4 lata różnicy.
-To jak? Jemy?- zatarł ręce Liam.
-Przestań!- skarciła go Patricia.- Jak zwykle o jednym. Jesteś jeszcze gorszy od Nialla.
-O nie!- zaśmiałam się.- Nikt nie jest od niego gorszy.
Rose zachichotała, a Niall skarcił ją spojrzeniem.
Podzieliliśmy się opłatkiem, zjedliśmy kolację. Oczywiście dzieciaki chciały jak najszybciej skończyć, aby wyciągnąć prezenty z dużych toreb i kolorowych papierów.
Gdy już siedzieliśmy na kanapie obżarci, obładowani podarunkami, a dzieci bawiły się spokojnie na górze (lub może zasnęły ze zmęczenia) Liam zaczął:
-Chcemy wam coś ogłosić.
Przytuliłam się mocniej do Nialla na fotelu.
-Spodziewamy się kolejnego dziecka.- dokończyła szczęśliwa brunetka.
-Naprawdę? To świetnie!- zerwałam się ich wyściskać, a za mną podążył niebieskooki.

O północy zapaliliśmy dwie świeczki w oknie. Robiliśmy tak co roku. W końcu 24 to była rocznica ich śmierci.


Wystukałam ostanie kilka słów i uśmiechnęłam się do siebie. 
Odsunęłam się od laptopa, zarzuciłam bluzę i wsunęłam telefon do kieszeni jeansów. Nareszcie skończyłam. 
Pożegnałam się z rodzicami i wyszłam na dwór. Już na mnie czekali. 
-Ile można...- zaczęła Rose, poprawiając grzywkę. 
-Można, można.- uśmiechnęłam się.
-A co takiego robiłaś, że musieliśmy czekać?- spytał Max. 
-Kiedyś wam pokażę.- szepnęłam, odwracając się w stronę przystanku.- Idziemy? 
Nie czekając na odpowiedź zaczęłam iść. Po chwili do mnie dołączyli. 
Dziś był dzień 15 urodzin Maxa. Planowałyśmy z Rose coś specjalnego. 

Byłam szczęściarą, że nadal byli przy mnie. Mimo wszelkich przeciwności mnie nie zostawili. Nie wyjechali. Nadal mieszkałam w zapyziałej miejscowości na śląsku. 
I nigdzie się nie ruszałam. 

wtorek, 16 kwietnia 2013

Rozdział 14

                                                  Muzyka- *klik*
-Jesteś gotowa?- upewnił się Liam.- Masz wszystko?
-Wszystko o co prosiłeś.- odpowiedziałam. 
-W takim razie ruszamy.- westchnął.- Particia, idziemy już. 
Szatynka spojrzała na niego pomiędzy kosmykami świeżo umytych włosów. 
Usłyszeliśmy dźwięk silnika, jakieś auto zaparkowało na chodniku przed domem. 
-To pewnie twój Śniący.- oznajmiłam, wyglądając pomiędzy firankami. 
Liam podszedł do okna.
-Nie wydaje mi się...- szepnął. 
Z auta wysiadła kobieta z ciemnobrązowych, wyraźnie farbowanych włosach. Na początku jej nie poznałam, ale gdy doszło do mnie kto to jest, zachłysnęłam się powietrzem.
-Moja matka!- syknęłam przez zęby.
-Ja to załatwię.- oznajmił Liam.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Jak on ma zamiar to zrobić?
Nic nie powiedziałam, tylko pokiwałam głową na znak, że się zgadzam.
Brunet wyszedł przez drzwi frontowe i podszedł do mojej mamy. Stała do mnie tyłem, więc widziałam tylko twarz Liama. Jego usta praktycznie się nie zamykały.
Po kilku minutach przekroczył wraz z moją rodzicielką próg domu.
-Patricia... Pozwól.- po tych słowach chłopak poniósł ją z kanapy i zaniósł na górę.
-Mamo, ja...
-Wiem.- nie pozwoliła mi skończyć.- Wiem o wszystkim.
Otworzyłam zaskoczona usta.
-Przepraszam, że ci nie powiedziałam wcześniej.- westchnęła, po czym wskazała mi gestem krzesło przy stole kuchennym, a sama zajęła miejsce naprzeciw mnie.- Wiedziałam, że jesteś niezwykła jak jak twój ojciec. Obydwoje mieliście takie "swoje miejsce", prawda?
-Ja... To znaczy tak, ale skąd ty...
-Teraz to nie ważne.- chwyciła moją dłoń ponad stołem.- Posłuchaj mnie uważnie. Wiem, gdzie idziesz. Dlatego musisz mi coś obiecać. Uważaj na siebie... Wiem, że nie miałyśmy najlepszego kontaktu, ale... Wszystko można jeszcze naprawić. Więc musisz wrócić cała i zdrowa. Proszę. Wiem, że ci tego nie mówiłam, ale jesteś dla mnie naprawdę ważna. Kocham cię.
-Mamo... Ja... Ja też cię kocham.- po moim policzku spłynęła łza. Szczerze mówiąc nie pamiętam, kiedy ostatni raz słyszałam te słowa. Moje serce zaczynało pękać, bo wiedziałam, że mogę słyszeć te słowa wypowiedziane przez nią po raz ostatni.
Wstałam i przytuliłam się do mniej.
-Musimy już iść.- oznajmił Liam, schodząc ze schodów.
-Moment, a Patricia..?- oderwałam się od mamy.
-Wszystko już wiem.- uśmiechnęła się kobieta.
-To... Pa mamo.
-Pa kochanie.- posłała mi całusa w powietrzu.
Mimo dobrego początku miałam złe przeczucia.
-Dobrze więc.- zaczął Liam, gdy tylko wyszliśmy z domu.- Idziemy po Niego.
Weszliśmy do lasu. Na ziemi leżała cienka warstwa śniegu.
-Na pewno wszystko masz?- spytał jeszcze raz chłopak.
Zerknęłam na moją kurtkę wojskową, której kieszenie były szczelnie wypełnione.
-Chyba tak.
Przeszliśmy może kilometr, gdy drzewa zaczęły się przerzedzać. W oddali, pomiędzy nimi można było dostrzec cmentarz.
"Rose, idę po ciebie."- pomyślałam.
Wyszliśmy na polanę. Na pniu przy brzozie pokrytej lekką warstwą puchu ktoś siedział.
-Tylko spokojnie.- szepnął mi na ucho Liam.
Chłopak wstał. Był ubrany mniej więcej tak samo, jak ja. Ale nie chodziło tu o ubiór, lecz o jego jasne włosy, błękitne oczy, bladą cerę.
Nie wiedziałam, co zrobić. Cieszyć się, czy rozpaczać.
-Julia...- szepnął Niall i wyciągnął rękę w moją stronę. Taki sam gest uczynił Liam. Najpierw oni chwycili się za ręce, potem nieśmiało do nich dołączyłam.
-Postaraj się nie myśleć. Oddaj się nam.- rzucił w moją stronę brunet, po czym zamknął oczy, blondyn także. Zrobiłam to samo.
Przez chwilę nic się nie działo.
Nagle poczułam, że lecę. Nie odważyłam się jednak otworzyć oczu. Za chwilę poczułam pod nogami twardy grunt.

                                                                       Muzyka- *klik*
-Jesteśmy.- szepnął Liam.-Nie możemy się już wycofać.
Znajdowaliśmy się w jakiejś piwnicy. Chociaż nie... To był korytarz.
-Niall, zostajesz tutaj. Gdyby było naprawdę źle, wchodzisz.
Brązowooki podał chłopakowi pistolet. Po chwili ja trzymałam w ręce drugi.
-Najpierw wchodzę ja.- oznajmił.- Jeśli sam nie dam rady, wkracza Julia. Bez obrazy Niall, ale chyba jesteś tu najsłabszy. Musimy dać radę. Wszyscy. W przeciwnym razie- nie wrócimy, a wtedy nas znajdą i prawdopodobnie zabiją.
Po tych słowach zbliżył się do małych drzwi i zajrzał przez dziurkę od klucza. Dał się słyszeć strzał, jednak nikt z nas nie użył broni. Potem powietrze przedarł wrzask i przebijający się przez niego śmiech.
Dlaczego Liam nie reagował? Może to Rose została postrzelona? Nie, nie mogę tak myśleć.
Brunet uchylił delikatnie drzwi, jednak chyba nikt z osób znajdujących się w pomieszczeniu tego nie zauważył. Powoli się do niego zbliżyłam i kucnęłąm tuż na nim. Przez szparę między drzwiami a framugą zobaczyłam kilka postaci.
Jakiś chłopak stał z pistoletem w ręku, kilka kroków dalej na posadzce klęczała dziewczyna. Na podłodze przed nimi ktoś leżał. To była ofiara strzału chłopaka z pistoletem.
-Idź!- syknęłam na ucho Liamowi. Nie zareagował.
-Zabij ją.- rozkazał chłodny, kobiecy głos. Rozejrzałam się jeszcze raz, ale nie zobaczyłam, do kogo należał.- Przeszkadza mi.
Mulat podszedł do dziewczyny klęczącej na posadzce.
-Chyba mi tego nie zrobisz?- załkała.- Zayn, proszę, powiedz, że żartujesz.
-Rose... Jesteś taka dziecinna.
Serce zabiło mi tak szybko, że miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Jednocześnie zrobiło mi się słabo.
Nie mogłam dużej czekać.
Wypaliłam przez drzwi i zatrzymałam się za filarem. Nie wiem jakim cudem, ale nikt mnie nie zauważył.
-Zabij.- syknęła kobieta o białych włosach ubrana w krwistoczerwoną suknię. Dopiero po wyjściu z tunelu mogłam ją zauważyć, gdyż stała obok wielkiego fotela na końcu sali.
Chłopak wycelował.
-Nie!- krzyknęłam i wybiegłam z kryjówki. Nie chciałam wiedzieć, co Liam sobie o mnie teraz myśli.
Wycelowałam w biegu i nacisnęłam spust mojego pistoletu.
Ów Zayn upadł na plecy.
Rose gapiła się na mnie szeroko otwartymi z zaskoczenia, a jednocześnie przerażenia oczami.
-Przepraszam.- szepnęła.
Nie wiedziałam, za co. Po chwili jednak uświadomiłam sobie mój błąd. Trzęsącą się ręką odchyliła palce mulata ściśnięte na broni. Pochwyciła ją i wycelowała we mnie.
Sekundę potem padła na podłogę. Doznałam szoku, nie pewna, czy to nie ja nieświadomie wystrzeliłam.
Ktoś krzyknął moje imię, nie wiedziałam kto.
-Stop!- wydarła się na całe gardło kobieta w czerwieni.
Mimo, że całe zajście znieściło się w kilku sekundach, wszystko stanęło.
-Dość.- syknęła.
Rozejrzałam się w panice po komnacie. Liam stał w drzwiach dokładnie tam, gdzie go zostawiłam. Wiedziałam jednak, że to on zabił Rose.
Wielkie drzwi na końcu sali gwałtownie się otworzyły. Wbiegło przez nie kilkunastu mężczyzn, prowadzili kogoś. Rozpoznałam blondyna od razu.
Wymieniłam przerażone spojrzenie z Liamem, który od razu odsunął się od tunelu.
-Odłóżcie broń.- powiedziała dumnie kobieta.- W przeciwnym razie go zabiję.
Po tych słowach podeszła do Nialla i przyłożyła mu lufę do głowy. Bez dłuższego namysłu upuściłam pistolet. Liam zrobił to samo.
Ale to nie mógł być koniec. Nawet jeśli straciłam Rose, to w tamtym świecie czeka na mnie mama.
Obiecałam jej, że wrócę.
-Ty, pod ścianą. Podejdź tu.- rzuciła kobieta do Liama.
Gdy przechodził obok mnie, wymieniliśmy szybkie spojrzenia. Ćwiczyliśmy to.
-Parrie, posłuchaj...- powiedział brunet, i zaczął teatralnie przechadzać się wszerz korytarza.
Powoli, jak najciszej uchyliłam kieszeń i sięgnęłam w głąb. Gdy moje palce natrafiły na chropowatą kulę, zacisnęłam je. Przez chwilę wymieniłam jeszcze jedno spojrzenie z Liamem, który wskazał dyskretnie chłopaka klęczącego na podłodze. On również wydawał mi się dziwnie znajomy.
Zebrałam całą odwagę jaka we mnie pozostała. O dziwo śmierć Rose nie była dla mnie wielkim wstrząsem, prawdopodobnie dlatego, że kilkanaście miesięcy żyłam w przekonaniu, że nie żyje.
Policzyłam w duchu do 5.
-Niall, biegnij!- krzyknął brunet.
Rzuciłam kulkę w stronę ochroniarzy. Upadła z głuchym brzdękiem na posadzkę. Korzystając z chwili nieuwagi, blondyn wystrzelił w stronę Liama. Podbiegłam do chłopaka klęczącego na podłodze i chwyciłam go mocno za ramię.
Po kilku sekundach obaj towarzysze byli obok nas.
Zanim poczułam, że lecę. Zanim całkiem zniknęliśmy,  Perrie oddała kilka strzałów.

                                                                 Muzyka *klik*
Upadłam z impetem na śnieg. Przez chwilę nie kojarzyłam faktów, nie wiedziałam, gdzie jestem.
Jak przez mgłę widziałam osoby kłębiące się dookoła mnie.
Pamiętam, że Perrie wystrzeliła...
Podniosłam się na klęczki. Obok mnie Liam pochylał się nad chłopakiem, którego zabraliśmy z tamtego świata.
Zbliżyłam się do nich. Już wiedziałam, skąd go znam.
-Max...- zaczęłam, a oczy mi się zaszkliły.- Skąd ty tam do diabła..?
Gwałtownie przerwałam. Na jego klatce piersiowej plama krwi rosła w oczach.
-O Boże... Nie...- szepnęłam.- Nie możesz odejść. Nie wydałeś jeszcze książki.
Na jego twarzy pojawił się blady uśmiech.
-Proszę...- załkałam.- Liam! Zrób coś!
-Obawiam się, że... To już koniec.
Nie chciałam w to uwierzyć.
-Max...- zbliżyłam się jeszcze bardziej.- Nadal będziesz moim przyjacielem?
-Na zawsze.- szepnął.
Kiedyś mi tak już powiedział. Kilka kropel spłynęło po moim nosie.
Brunet zamknął oczy, a jego klatka przestała się unosić.
Liam wyciągnął nad nim rękę. Wyglądało to trochę, jakby czarował.
Ciało Maxa zaczęło się kruszyć. Z jego odłamków formowały się drobne motyle, które w wielkim wirze kilka razy obleciały mnie dookoła, a potem rozpłynęły się już na zawsze.
Odszedł.
Ale nie zostawił mnie.
Usłyszałam ciche słowa.:
"Nawet po śmierci możesz do mnie mówić. Ja tam jestem. Słucham Cię."*
To były moje słowa, które mu powiedziałam, gdy było ze mną na prawdę źle.
"Nawet po śmierci miłość ciągle trwa."**
 Nie tylko małżeńska. Przyjacielska także.

Nie ważne, ile razy upadniemy. Ważne, ile razy się podniesiemy. Ale ludzka psychika też ma swoje granice wytrzymałości. Za dużo straciłam. Chociaż, coś też zyskałam...

-Nie martw się.- szepnęłam, pociągając nosem.- Zobaczymy się w niebie.
Na mojej twarzy pojawił się blady uśmiech, gdyż czułam, że są przy mnie.
Rose i Max.



*~Julia N.
**~Maciej N.


środa, 10 kwietnia 2013

Rozdział 13

Na horyzoncie zaczęły pojawiać się sylwetki domów. To musiało być to osiedle.
Dziewczyna wpatrywała się we mnie swoimi dużymi oczyma, jednak nie odezwała się ani słowem.
Teraz tylko pojawił się problem- który to dom?
Na prawie każdym z podwórek bawiły się dzieci. Nie można im się dziwić- lekko pruszył śnieg. Za kilka dni Wigilia.
Przeszedłem całe osiedle, przede mną widniał ostatni dom. W oknie na paterze poruszyły się firanki. Przez chwilę widać było fragment twarzy okryty brązowymi włosami. Nie miałem wątpliwości.
Przekroczyłem krawężnik i stanąłem na wąskim chodniku prowadzącym do drzwi. Powoli się do nich zbliżyłem. Nie miałem wolnej ręki, więc zastukałem kilka razy czubkiem buta. Po chwili stanęła w nich szczupła dziewczyna o brązowych włosach.
-Ty to pewnie Julia.- uśmiechnąłem się. Nie odpowiedziała mi, tylko gapiła się z otwartymi ostami na szatynkę, którą trzymałem w ramionach.- Uznam to za tak. Nie mamy czasu na wyjaśnienia, ona potrzebuje pomocy. Po tych słowach bezceremonialnie ominąłem zszokowaną brunetkę i udałem się do salonu. Położyłem ją delikatnie na jasnej kanapie.
-Kim jesteś?- wydukała Julia. W jej głosie słychać było strach, ale nie przerażenie. Może nawet odrobinę... Zainteresowania?
-Zaraz wszystko Ci wyjaśnię, tylko proszę. Masz może bandaże, ręcznik, pensetę i wodę utlenioną?
-Ja...- nie dokończyła, bo zniknęła za brązowymi drzwiami.
Po chwili pojawiła się ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami.
-Zamknij oczy.- poprosiłem dziewczynę leżącą na kanapie.
Nawet nie zapytała, po co. Bez wahania wykonała moje polecenie.
-Kim ona jest?- dobiegł mnie głos Julii.
-Nie wiem.- westchnąłem.- Ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że ją znasz.
Po tych słowach zabrałem się za oczyszczanie ran nieznajomej. Brunetka podeszła bliżej, przyglądając się leżącej.
Pokiwała głową w zadumie, po chwili stłumiła śmiech.
-Dlaczego się śmiejesz?- spytałem.
-Bo przypomina mi kogoś, kto nie żyje.- odpowiedziała, w jednej chwili poważniejąc.- Wiem, nie powinnam się śmiać.
-Poczekaj...- zamyśliłem się.- Kogo dokładnie?
-Siostrę mojego... Przyjaciela.
W tym momencie skończyłem oczyszczać jedną nogę. Była bardziej czerwona i  zakrwawiona niż przedtem, lecz miałem pewność, że nie wda się żadne zakażenie. Zacząłem ją powoli i delikatnie obandażowywać.
-Teraz ty odpowiesz mi na moje pytania.- powiedziała Julia stanowczo. Zgodziłem się.
-Jak się nazywasz?
-Liam Payne.
-Kim jesteś? Czemu przyszedłeś akurat do mnie?
-Jestem z tego samego świata, co Louis.- zanim skończyłem, już widziałem, że zrobiło to na niej wrażenie.- Przyszedłem do ciebie, ponieważ tylko ty możesz mi pomóc. I tylko ja mogę pomóc tobie.


*z punktu widzenia Julii*

Okryłam dziewczynę kołdrą. Zgasiłam lampkę nocną i już miałam opuścić pokój gościnny, kiedy usłyszałam jej cichy szept:
-Chciałabym Go zobaczyć...
-Kogo?- odpowiedziałam, cofając się.
-Mojego brata.- powiedziała cicho Patricia.
-Obawiam się...- zaczęłam niepewnie. Nie chciałam sprawić jej przykrości.- Że to niemożliwe.
Nie chciałam wciągać Nialla w to wszystko. Sprawy zaszły za daleko.
Liam kilka godzin wcześniej wyjaśnił mi wszystko. No- przynajmniej większość.

Tej nocy nie mogłam spać.  Cały czas w głowie powtarzałam plan działania, który chłopak przedstawił mi wieczorem. Nie mogłam zawalić, stawka była zbyt duża.
Usłyszałam dźwięk przychodzącego sms'a.
Od: Niall
Śpisz? :) Może pójdziemy jutro na zakupy świąteczne? To już ostatnia szansa. 

Do: Niall
Przykro mi, ale nie mogę iść jutro. 

Od: Niall
Dlaczego? :(

Do: Niall
Muszę coś załatwić.

Od: Niall
To w sumie dobrze, bo ja też muszę. Tylko pomyślałem, że fajnie by było spędzić jeszcze trochę czasu razem. 

Nie odpisałam mu. Miałam pełną świadomość, że możemy się już nie zobaczyć. 
Zastanawiałam się tylko, czy będzie za mną tęsknił. 
Doszłam do wniosku, że tak.

-Witaj.- uśmiechnął się do mnie Liam, który siedział już przy kuchennym stole, jedząc kanapkę z szynką i serem. 
Odpowiedziałam mu uśmiechem. Dręczyła mnie jedna rzecz, a mianowicie sprawa Rose. Nie chciałam jednak o to pytać, ponieważ brunet tłumaczył mi to wczoraj. 
-Wszystko w porządku?- zmarszczył brwi. 
-Nie do końca.- westchnęłam.- Chodzi o to, że nie do końca rozumiem jednej rzeczy.
-Pytaj śmiało.- zachęcił mnie.- Jeśli ma nam się udać, nie może zaistnieć żadne nieporozumienie. 
-Ok. Nie rozumiem, skąd na łodzi wzięła się Rose. 
-Rose zmarła. Najprawdopodobniej z głodu lub przemęczenia, i trafiła do Krainy Snów. Znajdują się tam ci, którzy umarli. Perrie była ich strażniczką. Mają wydzielony jakby... Obszar, na którym się znajdują. Resztę Krainy zamieszkują ludzie, tacy jak ja i Louis. Możemy przedostawać się do snów zwykłych ziemian, lecz to wymaga wprawy i dużych umiejętności. Nie wiem jak, ale Zayn musiał porwać twoją przyjaciółkę, a ona zaślepiona miłością łyknęła każde jego słowo. Teraz myśli prawdopodobnie, że zarówno ja, jak i ty chcemy dla niej źle. Nie wiem, co Zayn jej naopowiadał, ale taka jest prawda. 
-Jak znalazłeś się tutaj? Jak oni znaleźli się tutaj?- zajęłam miejsce na krześle obok niego. 
-To już trochę bardziej skomplikowane. Zobacz- możemy "wkradać się" do snów tylko jednego człowieka. Gdy powstanie między nami więź i zarówno śniący jak i wyśniony będą chcieli tego samego, może im się to udać. Jednak to wymaga lat praktyki. Lecz gdy osoba, w której śnie się pojawiałeś, umrze, a ty będziesz na ziemi, zostaniesz tu już na zawsze. 
-Więc jak tam wrócimy?- z trudem ogarniałam to, co do mnie mówił. 
-Przez mojego śniącego. To działa tak samo w drugą stronę. 
-I będę mogła bez problemu zabrać się z tobą?
-Z nami.- uściślił.- Ten, kto pomoże nam przejść musi iść z nami. Inaczej już tu nie wrócisz.
-Dobrze.- pokiwałam w zamyśleniu głową.- Ale jak Go znajdziemy? Wiesz gdzie On jest?
-Już na nas czeka.- odpowiedział Liam.

                                                                           ***

Perrie siedziała na wielkim, srebrnym fotelu w samym końcu sali. Wyglądałoby to trochę jak scena z filmu o średniowiecza, gdyby nie jej krwistoczerwona suknia do kolan.
Idealną ciszę zakłócił krzyk. Dziewczyna zdawała się nie zwracać na to uwagi.
Chwilę później do komnaty wszedł potężny mężczyzna wlokący za sobą dwóch chłopaków w obdartych i brudnych ubraniach.
Perrie wstała i stukając obcasami o parkiet zbliżyła się do więźniów. Każdemu z nich przyjrzała się z osobna.
-Szkoda mi was.- posmutniała.- Byliby z was wspaniali mężczyźni. Zayn! Proszę Cię tutaj.
Przez małe, praktycznie niewidoczne dla przeciętnego obserwatora drzwi do sali wszedł mulat, a za nim jakby nieśmiało drobna dziewczyna. Zatrzymała wzrok na więźniach i przez chwilę wpatrywała się w nich z przerażeniem, jednak nie odezwała się ani słowem. Jeden z nich kogoś jej przypominał, jednak nie mogła sobie przypomnieć, kogo...
-Proszę.- uśmiechnęła się fałszywie Perrie.- Dzisiaj ty wybierasz.
Zayn uśmiechnął się z satysfakcją i podszedł do czarnej gabloty przy ścianie. Wyjął z niej długi, lecz dość cienki sztylet, lecz po chwili przyglądania się ostrzu odłożył go z powrotem. Sięgnął głębiej. Po chwili trzymał czarny pistolet.
-Dzisiaj lekka odmiana.- zaśmiał się patrząc na broń.
Podszedł do pierwszego więźnia.
-Lou... Zaniedbałeś się coś ostatnio.- zaśmiał się drwiąco.
-Zdrajca!- wykrzyknął Louis.-Jak mogłeś..?- szepnął na tyle cicho, by tylko mulat go usłyszał.
-Życie nie jest takie kolorowe jak ci się wydaje, mój drogi. Każdy ma swoje wzloty i upadki.
-I Rose też opętałeś?
-Nie opętałem.- warknął.- Naprowadziłem ją na lepszą drogę.
-O czym on mówi?- pisnęła dziewczyna.- Zayn... O czym?
-Nie przejmuj się tym, kochanie. Bredzi.- zaśmiał się Zayn.
-Rose...- szepnął błagalnie Louis.- Pomóż mi...
-Nic ci już nie pomoże.- zaśmiała się Perrie.- Zayn, załatw najpierw jego, a potem koleżkę Maxa.
-Max?!- wydarła się Rose. Ten jednak spojrzał tylko na nią nieprzytomnym wzrokiem.
-Już!- krzyknęła Perrie.
Zayn wycelował w przód głowy Louisa.
-Papa.- zaśmiał się.
Ten nie odpowiedział mu. Po jego policzku spłynęła łza.
Zayn wystrzelił, a ciało opadło bezładnie na podłogę.


piątek, 5 kwietnia 2013

Rozdział 12

*z punktu widzenia Liama*

Rozejrzałem się dokładnie. Pomiędzy strugami deszczu nie dostrzegłem żadnej postaci. Jednak coś było nie tak, tego jestem pewien.
Odwróciłem się i ruszyłem w stronę niedużej łodzi rybackiej. Odepchnąłem się mocno od betonowego pomostu, przeleciałem kawałek nad wodą i wylądowałem twardo na łodzi.
-Spóźniłeś się.- powiedział ktoś dobitnie.
Gwałtownie rozejrzałem się dookoła. Na dziobie siedziała zakapturzona postać.
-Gdzie Louis?- rzuciła, niby obojętnie.
-Kim jesteś?- zapytałem, prawą ręką sięgając do kieszeni kurtki, w której trzymałem rewolwer.
-Li, spokojnie!- postać zerwała się z miejsca, podnosząc ręce do góry. Spod kaptura badały mnie JEGO ciemne oczy. Na kilka sekund mężczyzna spojrzał się na coś za mną, lekko kiwając głową.
Przymknąłem powieki w oczekiwaniu na cios.
Nic takiego się nie zdarzyło.
-Zobacz Rose.- zaśmiał się.- Mrs. Żółwik się nas boi.
Błyskawicznie podniosłem wzrok na mówcę. Tylko jedna osoba mnie tak nazywała.
-Zayn.- szepnąłem.- Jak ty..?
-Nie było łatwo.- odpowiedział na niezadane pytanie.- Ale z małą pomocą...
Po tych słowach zza moich pleców wyszła dziewczyna ubrana w czarną, nieprzemakalną kurtkę i czarne, skórzane spodnie. Zbliżyła się do Zayna i namiętnie pocałowała go w usta. Gdy oderwali się od siebie, mężczyzna sięgnął do skrzynki przy barierce, po czym wyjął z niej mały, srebrny paralizator. W tym samym momencie ja wyjąłem rewolwer i odbezpieczyłem go jednym ruchem.
Jednak mulat był szybszy. Wycelował we mnie paralizator i nacisnął spust.
W ostatniej chwili odepchnąłem się mocno prawą nogą od pokładu i wskoczyłem na główkę do lodowatej wody. Ciarki przeszyły całe moje ciało po kontakcie z lodowatą powierzchnią. Ale nie mogłem pozwolić sobie na ani chwilę słabości.
Musiałem ją znaleźć jak najszybciej.

Na ląd wyszedłem dopiero ponad kilometr dalej, gdy byłem pewien, że jestem poza zasięgiem Zayna.
Dziękowałem sobie w duchu swojej pomysłowości, gdyż kluczyk od łodzi nadal miałem w wewnętrznej kieszeni kurtki.
Wyczołgałem się na piasek. Właśnie zaczynało świtać.
Podniosłem się najpierw na klęczki, potem podparty o pień drzewa wstałem całkiem. Wiedziałem, że muszę się spieszyć. MUSZĘ być przed Zaynem.
Złapałem pierwszy wolny autobus do Skyfall. Ludzie zbytnio nie zwracali na mnie uwagi, gdyż nadal mżyło. Na prawdę tego dnia dopisywało mi szczęście. Przynajmniej od wyjścia na plażę.
Po trzygodzinnej podróży wysiadłem obok ratusza w centrum miasta. Wiedziałem tylko tyle, że mieszka gdzieś tutaj. Nie miałem jednak pojęcia, gdzie dokładnie.
No- chociaż moje ubranie było już suche, więc nie będę odstraszał ludzi.
Obok przystanku przechodziła jakaś kobieta koło pięćdziesiątki.
-Przepraszam.- zaczepiłem ją.- Nie wie pani może, gdzie mieszka rodzina Smith'ów?
-Wiem, wiem.- uśmiechnęła się życzliwie.- Musisz iść cały czas wzdłuż drogi prosto. To dość daleko, radziłabym ci jechać autobusem. Tak czy inaczej, znajduje się tam małe osiedle "Leśne". Kilka domów przy drodze, kilka dalej, w głębi, przy ścianie lasu.
-Dziękuję pani bardzo.- lekko skłoniłem głowę.
Odwróciłem się i ruszyłem w kierunku wskazanym przez kobietę. Nie mogłem jechać autobusem, nie mam już pieniędzy.
"Tak więc czeka cię spacer..."- westchnąłem w duchu.
Po kilkunastu minutach marszu znalazłem się w lesie. Szedłem cały czas wzdłuż (jak się zdaje) głównej drogi, jednak nie minął mnie ani jeden samochód. W pewnym momencie usłyszałem najpierw przenikliwy wrzask, jakby ktoś obdzierał dziecko ze skóry. Chwilę po nim kilka metrów ode mnie huknęło.
Bez wahania wbiegłem do lasu. Miałem poczucie, że właśnie tam powinienem się teraz znaleźć.
Zatrzymałem się gwałtownie. Przy jednym z drzew leżała skulona drobna postać. Przez chwilę myślałem, że to Rose, jednak szybko uświadomiłem sobie, że to nie ona.
Szatynka była w potarganych jeansach i zakrwawionej koszulce, która pierwotnie miała zapewne długi rękaw. Teraz była cała w strzępach.
Powoli podszedłem bliżej, starając się nie stąpać cicho jak duch, żeby się nie wystraszyła. Jednak ona nawet nie podniosła głowy. Kurczowo wbijała paznokcie w ramiona, a nogi miała przyciągnięte do szyi.
Ukucnąłem naprzeciw niej. Nadal nie doczekałem się żadnej reakcji. Niepewnie wyciągnąłem rękę i odgarnąłem jej włosy z twarzy. Wbijała we mnie swoje niebieskie oczy. W ich głębi malowało się przerażenie.
Moją uwagę przykuła niewielka blizna nad brwią.
Tylko jedna osoba znaczyła tak swoje "ofiary".
-Chodź ze mną.- powiedziałem spokojnie.- Wiem, jak Ci pomóc.
Po tych słowach jedną ręką objąłem jej nogi, drugą ramiona. Nie protestowała.
Szedłem teraz w lesie, lecz nie spuszczałem oczu z drogi. Starałem się iść jak najszybciej.
Trzeba opatrzyć jej rany.


Nie macie pojęcia, jak trudno pisze się o rzeczach, a których się nie ma pojęcia. Co chwilę latałam do taty i "tato, rewolwer się ładuje? A paralizator ma spust?"
Tak więc jeśli jest tu jakiś tego typu błąd, z góry przepraszam.

Zbliżamy się wielkimi krokami do końca opowiadania. Tak więc jeśli ktokolwiek oprócz Naginiusza i Patrycji to czyta, to proszę- niech skomentuje. To dla mnie ważniejsze niż kiedykolwiek, szczególnie dlatego, że muszę teraz wszystko jakoś połączyć i wymyślić zakończenie, które myślę będzie trochę inne, niż się podziewacie :)
Tak więc:
Czytasz=komentujesz. 

Chciałam też podziękować za prawie 1 000 wyświetleń :*

sobota, 30 marca 2013

Rozdział 11

Dzisiejszy rozdział składa się z samych retrospekcji!


Muza: *klik* (proszę, to pomaga się wczuć!)

4 czerwca 2004

-Ale ty prowadzisz.-zaśmiała się dziewczynka o krótkich, kasztanowych włosach. 
-Dlaczego ja?- odparł zielonooki chłopiec.
-Bo jesteś facet.- powiedziała, pakując się na bagażnik srebrnego roweru.
Brunet zajął miejsce na siodełku, lecz nadal podpierał się stopami o ziemię. 
-Ruszamy?- zapytał niepewnie. 
-Taaaak!- krzyknęła entuzjastycznie Julia. 
Ledwie jego stopy oderwały się od kostki brukowej, nie zdążył nawet umieścić ich na pedałach, rower przechylił się i obydwoje wylądowali na ziemi. 
Dziewczynka nie zwróciła nawet uwagi na zdarte kolano, stuknięty łokieć. Była szczęśliwa, więc po prostu zaczęła się śmiać. 


10 luty 2008

Ronnie spojrzała spode łba na bruneta. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu nie siedzieli razem na przerwie. Było to do nich niepodobne, przecież byli najlepszymi przyjaciółmi... Praktycznie od zawsze. 
Odwróciła się przodem do Katy, tyłem do Julii, Rose i Maxa. 
-Co się stało?- dwie dziewczyny spytały jednocześnie. Jednak żadna nie ośmieliła się wybuchnąć śmiechem, co zazwyczaj towarzyszyło takim sytuacjom. 
-Nie odzywa się do mnie.- burknął.
-Czemu?
-Nie wiem. Coś ją naszło. 
Było to naprawdę dziwne zachowanie z ich strony. Nie zapowiadało się na to, że któreś z nich wyciągnie rękę na zgodę. 
To trwało 2 tygodnie. Przez bite 14 dni się do siebie nie odzywali. 
Przed angielskim Rose podbiegła do Julii. 
-Max i Ronnie normalnie ze sobą rozmawiają, wiesz?!-krzyknęła, zanim jeszcze znalazła się obok.
Brunetce opadła szczęka.  
-Jak to? Skąd wiesz?
-Widziałam! No i Katy mi powiedziała.- odpowiedziała, coraz bardziej nakręcona. 
Zaskoczona dziewczyna poczuła ukłucie w okolicy piersi, które stopniowo zaczęło przeradzać się w wiertło. 
Z zadumy wyrwał ją dzwonek, ogłaszający lekcję. 
Jak zwykle weszła jako ostatnia. Języki mieli z podziałem na grupy, więc bez Ronnie i Katy, lecz z Maxem. Usiadł w pierwszej ławce po środku. Razem z Rose usiadły w drugiej przy ścianie. Była to mała klasa, więc w rzędzie były tylko trzy. 
Po policzku Julii spłynęła łza. Otarła ją szybko, żeby nikt jej nie zobaczył. 

26 marca 2008

-I będę jeszcze miała...
-No i może...
Zaczęli jednocześnie. 
-No mów pierwszy.- powiedziała Julia.
-Nie no powiedz.- ustąpił Max.
-Nie no dawaj.
-No ale dobra, powiedz ty.
-Nie no serio, mów.
-Ale moje jest mało ważne.
-No dobra.- dziewczyna ustąpiła.- I obok mojego domu będę miała stajnię pełna koni...- rozmarzyła się.
-A ja...- zaczął brunet, ale w tym momencie Ronnie odwróciła się na krześle przed nimi i bezceremonialnie przerwała rozmowę. 
Brązowooka rzuciła jej mordercze spojrzenie. Co ona sobie myśli? Że to co właśnie papla jest ważniejsze niż to, co ona ma do powiedzenia? 
Julia próbowała od czasu do czasu powiedzieć cokolwiek, lecz nikt jej nie słuchał. Ronnie wchodziła jej w słowa. Po pewnym czasie przestała nawet próbować zwrócić na siebie uwagę. 
Zapomniała już o kłótni, wszystko miało być ok. Obie zapomniały. Max obiecał, że dalej będzie chodził z nimi na przerwach, nie zapomni o tym, jak z nim były, gdy został sam. 
Zapomniał. 

21 marca 2009

Rose i Julia czekały przed ciemnobrązowymi drzwiami.
-Może do niego zadzwoń...- zasugerowała brunetka, która siedziała z wspólnie pieczonym tortem czekoladowym i dwoma balonami na schodach. 
Blondynka zadzwoniła. Kilka minut później zjawił się Max. 
-To dla mnie? Na prawdę?- ucieszył się.- Dziękuuuję wam!
Podszedł do obu dziewczyn i każdej dał buziaka w policzek. 
Gdy tylko zobaczył tort, jego oczy zaczęły robić się większe i większe...
Złożyły mu życzenia, wypiły herbatę, pośmiali się...

29 lipca 2009

Julia: Nie idziesz nigdzie?
Max: Nie ;)
Julia: To dobrze, ja też nie idę :D
Po 5 minutach rozmowy o Londynie, planach na przyszłość:
Max: Dobra idę oglądać Incepcje :) Pa :*
Julia: Miałeś nigdzie nie iść! Nienawidzę cię!
Max: I tak mnie lubisz ;)
Dziewczyna chciała odpisać prawdę, ale nie mogła. MUSIAŁA coś sprawdzić. 
Julia: Już otóż nie. Jak się pytałam to nie, nigdzie nie idę. A         tu po chwili "idę oglądać Incepcje"
Max: No co !!! 
Julia: Masz rację. Miłego filmu. 
Max: Ok. 
"Udało się"- pomyślała.-"Łyknął." 
Chciała zobaczyć, czy powtórzy się sytuacja z Ronnie. Miała jednak nadzieję, że nie dojdzie do kłótni. Poważnej kłótni. 
Lecz mijały dni, a nie przyszła wiadomość. Było wolne, więc nie mieli okazji się zobaczyć. Brunetka była tylko ciekawa, ile osób już wie.
W jej sercu nadzieja zaczęła powoli gasnąć, aż całkiem zniknęła. 
Jej obawy się sprawdziły. Było zupełnie tak samo. 


1 stycznia 2010

*z punktu widzenia Julii*

Oparłam czoło o lodowatą szybę samochodu. Po raz ostatni przeszłam przez furtkę oddzielającą moje podwórko od reszty świata. Rose miała już na mnie czekać w Skyfall. 
Minęłam szpital, potem dom starców, bloki. Gdy moja mama skręciła w prawo, zaraz za strażą, zobaczyłam tak znajomą mi czarną kurtkę w szare paski. 
Max- zawsze szczelnie opatulony, dziś nie miał ani czapki, anie szalika. 
-Zatrzymaj się.- poprosiłam moją mamę. Kątem oka zerknęła na chodnik i zobaczyła mojego przyjaciela. 
Wysiadłam z auta i podeszłam do niego.
-Wyjeżdżasz.- rzucił beznamiętnie. 
-Wyjeżdżam.- poczułam, jak mimowolnie moje oczy robią się wilgotne. 
-Zobaczymy się jeszcze?
Tak bardzo chciałam powiedzieć, że tak. Będę tu przyjeżdżać, odwiedzać go, kupować mu pamiątki w Anglii. Ale powiedziałam sobie, że go nie okłamię. Nigdy więcej. 
-Nie wiem.- szepnęłam. Dopiero teraz odważyłam się na niego spojrzeć. 
Długa grzywka zachodziła na czoło, ręce trzymał w kieszeni szarych spodni. Niesamowite, jak bardzo się zmienił. Stał się kimś, komu bezgranicznie ufałam, mogłam powiedzieć wszystko. Nie chciałam go zostawiać. Chciałam tu zostać, nigdzie nie lecieć. A już na pewno nie tak daleko. Chłonęłam łapczywie każdy szczegół jego twarzy, żeby jak najlepiej go zapamiętać. Mam zdjęcia, to prawda, ale Mózg jest jednym źródłem, z którego możemy pozyskiwać wspomnienia.* 
Podeszłam do niego i mocno objęłam. Byłam w pełni świadoma, że moczę jego ramię, ale trudno. Widzimy się ostatni raz, to nie moja wina, że się rozkleiłam. 
Wzięłam głęboki wdech, wciągając do płuc jego zapach. Zaczęłam się trząść, nie tyle z zimna, ile z rozpaczy. 
Odsunęłam się od niego. 
Moja mama zatrąbiła dwa razy, idealnie w tym momencie wypuściłam z oczu kolejną partię łez. 
-To pa.- powiedziałam roztrzęsiona.
-Zobaczymy się jeszcze.- szepnął.- Obiecuję.

*~Maciek N.








niedziela, 24 marca 2013

Rozdział 10

Z dedykacją dla Naginiusza, któremu chcę udowodnić, że nawet jak nie mam weny, to potrafię. 
W przeciwieństwie do Ciebie, który "musi jeszcze pomyśleć" :*
Zapraszam Was również na jego blog (dopiero zaczyna, PROSZĘ)- http://nawetposmiercimiloscciagletrwa.blogspot.com/ 

Po policzku blondyna spłynęła pojedyncza łza. Westchnął głęboko, próbując powstrzymać kolejne krople, które zaczęły sączyć się z jego oczu. Stałam obok, nie wiedząc, co zrobić. Przecież to było oczywiste, że nic go teraz nie pocieszy. Tak samo miałam po stracie Rose.
Rose.
O Boże.
Moje oczy zaczęły robić się coraz większe i większe. Bransoletka.
Jest w domu, 100 kilometrów ode mnie.
Przeszedł mnie zimny dreszcz. Miałam dziwne przeczucia.
Spojrzałam jeszcze raz na Nialla.
Tak jak myślałam, nadal płakał, już nawet nie próbował się powstrzymać.
Spojrzał w niebo, jakby myślał, jakby wiedział, że ona teraz na niego patrzy.

Patricia Undertree 
ur. 02.05.1996r.  zm. 26.02.2013

Zastanawiałam się przez chwilę, czemu nie ma takiego samego nazwiska, jak jej brat. Ostatecznie uznałam jednak, że takie pytanie było by nie na miejscu. Właściwie chyba żadne słowa nie były na miejscu. Bardzo nie lubiłam takich sytuacji, kiedy chcę komuś pomóc, a nie mogę. 
Chłopak opuścił głowę i spojrzał na mnie. Jego oczy były praktycznie całkiem niebieskie, z ledwie dostrzegalną plamką na środku. Mrużył je, gdyż raziło go światło odbijane od śniegu. 
-Niall...?
-Tak?- szepnął ochryple, pociągając nosem.
-Myślę, że powinniśmy już jechać.- odpaliłam.
Jego odpowiedź kompletnie mnie zaskoczyła.
-Też tak uważam.
                                                                         ***
Wparowałam do domu, nawet nie zdjęłam butów. Skakałam po 4 stopnie, chyba pierwszy raz w życiu. Gdy byłam już w pokoju, od razu podbiegłam do szafki nocnej. Pierwsza szuflada.
Bransoletki tam nie było.

*z punktu widzenia Lou*

Ocknąłem się jeszcze przed moim towarzyszem. Bolał mnie dokładnie każdy mięsień ciała. Do tego dochodziło beznadziejne uczucie bezsilności, czyli to, czego najbardziej nienawidzę.
Poczułem czyjś wzrok na sobie. Właściwie to nie miałem zbytniego problemu, żeby domyślić się, kto się we mnie wpatruje.
-Jak się czujesz?- spytałem.
-Źle.- otrzymałem krótką odpowiedź.
-Jak się nazywasz?- po chwili milczenia zadałem kolejne pytanie.
-Max. Max Everdeen.
Opadła mi szczęka.
-Przyjaciel Julii?- zachłysnąłem się powietrzem.
-Skąd ją znasz?- był w takim samym szoku, co ja.
-Ze snów.
Nawet w ciemności dostrzegłem dziwny wyraz jego twarzy.
-Ja na prawdę nie żartuję...- zacząłem, ale w tym momencie dobiegł nas dźwięk otwieranych kamiennych drzwi.

*z punktu widzenia Liama* (nowa postać! <3)

Siedziałem na ławce w obskurnej spelunce. Wszędzie dookoła kręcili się pijacy, narkomani, handlarze. Ale tutaj wbrew pozorom było bezpiecznie.
Mimo to coś było nie tak. Louis się spóźniał, co było do niego niepodobne.
Spojrzałem na okrągły zegar, wiszący ponad barkiem. 21:43. Mój przyjaciel spóźnia się ponad godzinę. Coś musiało się stać.
Wyciągnąłem z kieszeni czarnych spodni 10 dolarów, które położyłem pod filiżanką po herbacie. Wstałem, zaciągnąłem kaptur na oczy i opuściłem to obleśne miejsce.
Przechodziłem przez jedną z najbardziej "niebezpiecznych" kamienic w Londynie. Muszę dojść do portu przed północą.
Usłyszałem stukot obcasów kilka metrów za mną. Przyśpieszyłem, osoba za mną chyba też. Domyślałem się, kto to mógł być. Jeśli to ona, to już wiem, gdzie jest Louis.
Zatrzymałem się gwałtownie i obróciłem na pięcie.
Ulica była pusta.

piątek, 8 marca 2013

Rozdział 9

Uprzedzam, rozdział może wywołać kontrowersję. 

-Louis, ona chyba nie przyjdzie...
Rose marudziła i marudziła. Zaczynałem mieć jej powoli dość. No ale cóż zrobić, musimy tu siedzieć. Nie wiem, ile czasu minęło, ale ciemność zapadła już kilka razy. I teraz wyobraźcie sobie siedzieć tyle z dziewczyną... Powiedziałem sobie, że wytrzymam. Muszę to zrobić. Dla niej. 
-Lou, powinieneś to zobaczyć.- zmieniła nagle ton. 
Otworzyłem jedno oko. Przed nami zaczynała się kłębić czarna chmura. Z początku przerzedzona, stopniowo zaczynała się robić coraz bardziej gęsta, aż w końcu wyraźnie można było dostrzec sylwetkę człowieka. 
                                                                            ***
Powoli odzyskiwałem przytomność. Czułem, że coś opasa moje nadgarstki. Podciągnąłem się tak (leżałem), że mogłem usiąść. Gdy tylko się poruszyłem, rozległ się szczęk metalu o metal. W pomieszczeniu, w którym  się znajdowałem było całkiem ciemno. Czuć tu było stęchlizną, oraz... Wole nie myśleć, co było źródłem drugiego zapachu. 
-Rose...?- szepnąłem. Cisza. Przekląłem w duchu. Ale gdzie ja do cholery jestem? Jak się tu znalazłem? Pamiętam tylko zarys postaci, nic więcej. 
Oparłem głowę o mur. Prawdopodobnie była to lita skała, lub wielkie kamienne bloki. 
-Jest tu ktoś?- spróbowałem ponownie. Znowu ciemność milczała. 
Nagle dobiegły mnie przytłumione głosy. Nie minęło 30 sekund, po przeciwnej stronie pomieszczenia (było prawdopodobnie okrągłe) ktoś przesunął jeden z bloków skalnych. Ukryte drzwi. 
Najbezpieczniej było udawać, że jestem nadal nieprzytomny. 
Dwóch mężczyzn wraz z jakimś ciałem, które wlekli za sobą wnieśli do lochu trochę światła. Położyli go przy ścianie może dwa metry ode mnie. Wyższy mężczyzna zapiął mu na nadgarstkach obręcze, do których przymocowane były łańcuchy ciągnące się wysoko po ścianie. Nie zwarzając na to, w jakim nieładzie były jego nogi, po prostu wyszli. Gdy upewniłem się, że są daleko, szepnąłem:
-Hej... Wszytko w porządku?
Jedna z nóg mojego nowego towarzysza drgała. Miał na sobie mocno zdarte jeansy oraz poszarpaną, brudną koszulkę koloru białego z czerwonymi naszyciami. Powoli odwrócił twarz w moją stronę. 
Po policzku spływała mu struga krwi. Jego przydługawe włosy wchodziły mu do oczu. Na brodzie widniał spory krwiak. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że to, co przed chwilą wziąłem za naszycia na koszulce, było w rzeczywistości podłużnymi plamami krwi. 
Ciarki mnie przeszły na myśl, co oni z nim robili.
Głowa bruneta ciężko opadła na pierś. Przez chwilę przerażony myślałem, że nie żyje. Uspokoiłem się dopiero, gdy zauważyłem, że jego klatka piersiowa co jakiś czas się podnosi.
Kim on do cholery jest?
Drzwi zaczęły się otwierać. Do pomieszczenia weszło dwóch innych niż poprzednio strażników. Jeden z nich uwolnił moje nadgarstki. Z ulgą wyciągnąłem ręce do przodu.
-Ciesz się puki możesz, gówniarzu.- zarechotał jeden z nich, a reszta mu zawtórowała.- Nie długo będziesz cieszyć się swobodą ruchu.
Już chciałem mu odpowiedzieć, lecz w ostatniej chwili ugryzłem się w język. Nie mam zamiaru się z nimi gryźć, nie dam się sprowokować. Kto wie, może to oni tak urządzili owego chłopaka?
Prowadzili mnie długim korytarzem. Szokujący dla mnie był fakt, że wnętrze wyglądało jak laboratorium. W żadnym wypadku nie było ani trochę podobne do mojego lochu. Było czyste, zadbane, śnieżnobiałe.
Weszliśmy do pomieszczenia podobnego do tego, w którym przed chwilą się znajdowałem. Było może odrobinę czystsze i mniej śmierdzące. Na przeciwległej ścianie wisiały dwa łańcuchy, każdy zakończony kołem. Jeden z facetów brutalnie przycisnął mnie do ściany, drugi zapiął metalowe obrączki na moich nadgarstkach. Uśmiechnął się drwiąco.
-Możesz krzyczeć, i tak cię nikt nie usłyszy.
-Nie mam zamiaru.- warknąłem.
-Zawsze tak mówią...- szepnął tamten bardziej do siebie, niż do mnie. Jego słowa dogłębnie mnie przeraziły. Nie pamiętam, żebym kiedyś w życiu tak się bał.
Do sali weszła... Szczupła to mało powiedziane. Chuda kobieta w skórzanym kombinezonie. Jej sylwetka wydawała mi się znajoma...
-Jak mogłaś!!!- wydarłem się na całe gardło.- Zaufałem ci! Byliśmy przyjaciółmi!!!
-Oh, Lou...- Perrie wydęła usta.- Jesteś taki dziecinny. Jak zawsze. Nie można ufać każdemu. Szczególnie nie tutaj.
-Czego ode mnie chcesz?- warknąłem.
Blondynka podeszła do mnie. Znajdowała się może 30 centymetrów od mojego ciała. Przejechała palcem po moim brzuchu.
-Jak zawsze Lou... Niczego nie możesz się domyślić. Wszytko ci trzeba tłumaczyć.- zarzuciła włosy do tyłu i odsunęła się. Stanęła na środku pokoju tyłem do mnie.- Chciałam, żebyś mnie kochał, Louis. Czy to tak wiele? Ale nie... Ty wolałeś tamtą dziwkę z Ziemi. Nawet nie spotkaliście się w realnym świecie. Jak można pokochać kogoś, kogo się nie widziało?- zrobiła pauzę, udając, że się zastanawia.- No tak. Przecież ty jesteś niesamowity, czyż nie? Wyjątkowy, zawsze musiałeś być traktowany z wyróżnieniem. A ja zawsze za tobą latałam. Pomagałam ci. Robiłam co mogłam, żebyś był szczęśliwy. Chciałam nawet wypuścić tą przyjaciółeczkę z Nieba. A ty co? Nigdy nikomu o mnie nie wspomniałeś. Zero dobrego słowa. Byłam tylko postacią, plątającą się w twojej książce. Pojawiającą się co kilka rozdziałów. Jak ty byś się czuł?
Nie odpowiadałem.
-No właśnie.- dokończyła.- Dlatego się wreszcie doczekałeś. Tylko ja zemszczę się... W trochę inny sposób.
Nie umknęło mi, że strażnicy stojący przy wejściu posyłają sobie znaczące uśmieszki. Co ona może mi takiego zrobić? Zgwałci mnie? Pfff... Nie zrobi tego. Znam ją.
Perrie odwróciła się. W ręce trzymała mały sztylet, który pobłyskiwał w świetle lamp. Jej usta wykrzywiły się w nienaturalny sposób.
-No to zacznijmy zabawę!- zaświergotała.
Jeden krok i była już przy mnie. Patrząc prosto w moje oczy, krzyknęła do strażnika:
-Podciągaj!
Poczułem, że unoszę się do góry. Po chwili czubkami palców ledwo byłem w stanie delikatnie musnąć posadzkę.
Zbliżyła się jeszcze bardziej. Jednym ruchem podwinęła mi koszulkę aż do samej szyi. Po raz kolejny rozważyłem motyw gwałtu, jednak wyrzuciłem go z głowy równie szybko, jak się tam pojawił.
Blondynka przejechała sztyletem po moim brzuchu. Ostrze wbiła prawie do połowy. Odrzuciłem głowę do tyłu i przygryzłem wargę. Poczułem w ustach smak krwi. Wypuściłem ze świstem powietrze z płuc, które przeszło z głośnym sykiem między moimi zębami.

Uderzyłem z impetem o ścianę. Nie dbałem już o to, kto mną rzucił. Nie dbałem o to, kto mnie przykuwa z powrotem do ściany w lochu. Byłem cały mokry. Mniej więcej tyle samo od krwi, ile od potu. Chciałem umrzeć. Nie miałem żadnej woli do życia. Odpłynąć, kołysać się na wodzie. Zamknąłem oczy.

wtorek, 26 lutego 2013

Rozdział 8

Uznałam, że nie mogę was szantażować, więc jest next.

Powoli podeszłam bliżej, po chwili stałam tuż za nim. Położyłam mu dłoń na ramieniu. Chłopak zaczął się powoli obracać.
-Przepraszam, znamy się?- spytał śmiejąc się.
Strzeliłam buraka i odeszłam. Jak mogłam się tak pomylić?! Przebiegłam kawałek pustym już korytarzem. Usiadłam na końcu, na parapecie. Płatki śniegu leniwie opadały na pokrytą warstwą białego puchu ziemię. W głębi serca miałam nadzieję, że na parkingu zobaczę srebrnego jeepa z przyciemnianymi szybami. Po co ja się z nim kłóciłam? Nie, zasłużył na to.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni czarnych rurek. Przeglądałam listę kontaktów, aż dotarłam do "M".
Max. Przez chwilę wahałam się, czy zadzwonić, czy napisać. Ostatecznie wsunęłam komórkę z powrotem do kieszeni.
Oparłam się czołem o zimną szybę.
'Jeszcze tylko jedna lekcja.'- pomyślałam, usiłując się pocieszyć.-'Jedna lekcja i ferie świąteczne.'
Tylko jeszcze bardziej się tym zdołowałam.
Moje święta wyglądały tak:
-prezent od mamy (pewnie perfumy)
-prezent od taty (pewnie książka)
Zero kolacji, zero kolęd, zero ozdób. Moja mama nawet nie zostaje na noc. Ja po prostu nienawidzę świąt.
                                                                            ***
Minęłam mój dom. Już wiedziałam, co zrobię. Nie mam nic do stracenia. Skręciłam w prawo, szłam ścieżką wiodącą w stronę osiedla przy lesie. Jeden, trzy, pięć... Gdy doszłam do numeru 15, zatrzymałam się. Dom był niemal identyczny jak mój. Weszłam na ścieżkę ułożoną z kamieni, która prowadziła prosto do białych drzwi. Zapukałam raz, drugi, trzeci. Nikt nie odpowiedział, nikt nie otworzył. Obeszłam budynek dookoła. Okno na pierwszym piętrze było otwarte. Słyszałam ciche pobrzdękiwania gitary dochodzące z wewnątrz. Wróciłam do głównego wejścia. Nacisnęłam klamkę, i ku mojemu zaskoczeniu- drzwi stanęły przede mną otworem. Wewnątrz dominowała głównie biel z dodatkami zieleni, fioletu oraz drewna. Bez namysłu skierowałam się w stronę schodów. Drzwi na przeciwko były otwarte. Pokój Nialla wyglądał o wiele... Ładniej, niż się spodziewałam. Ściany pomalowane na zielono, meble z ciemnego drewna... Blondyn siedział na łóżku przy ścianie, po lewej stronie od drzwi. Nawet gdy stanęłam w drzwiach, nie zauważył mnie. Nie chciałam go wystraszyć, więc po prostu przyglądałam się, co robi. Na wyprostowanych nogach trzymał gitarę wykonaną z jasnego drewna. Obok niego leżał stos chusteczek do nosa, co prawdopodobnie tłumaczyło jego nieobecność w szkole. Rana nad okiem wyglądała lepiej, niż ostatnio, leż siniec dookoła niej był jeszcze większy niż poprzednio. Chłopak delikatnie muskał struny, w wyniku czego pojedyncze dźwięki układały się w powolną piosenkę.
Nagle odepchnął gitarę tak mocno, że z impetem upadła na biały dywan. On sam zwinął się w rogu łóżka, podciągnął kolana do brody i owinął nogi rękami. Po policzkach zaczęły spływać mu łzy. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Żeby nie był zły, że to widziałam...
-Niall..?- spytałam ostrożnie.
Po jego ciele przeszły ciarki. Spojrzał w moją stronę, jego błękitne oczy zdawały się przeszywać mnie na wylot. Ale w... Pozytywnym znaczeniu tego słowa.
-Co ty tu robisz?- szepnął.
-Ja...- nie wiedziałam co odpowiedzieć.- Słyszałam jak grasz, a drzwi były otwarte, no i ciebie nie było w szkole...
Uśmiechnął się do mnie blado.
-Niall... Co się stało?
-Moja siostra nie żyje.
Ledwo powstrzymałam się, żeby nie rozdziawić ust.
-Ja... Jest... Jest mi przykro... Współczuję Ci, naprawdę.- wydukałam.
Broda niebieskookiego zaczęła drgać, łzy, które do tej pory leniwie ciekły po policzkach, pojedynczo, samotnie, teraz dopiero zaczęły lecieć strumieniami.
-O Boże, Niall...
Podeszłam do łóżka, usiadłam obok niego i objęłam go ramieniem. Chłopak odwrócił się do mnie twarzą i wtulił się... Dosłownie we mnie. Czułam, jak się trzęsie. Przytuliłam go mocniej do siebie. Gdzie są jego rodzice? Zostawili go? TERAZ?
Chciałam o to zapytać. Z resztą nie tylko o to. Dlaczego zmarła, kiedy, jak się nazywała, ile miała lat... Ale nie byłam w stanie pogłębić jego ran jeszcze bardziej.
Wieczorem zrobiłam nam kanapki, rozłożyłam jego łóżko. Było już dość późno, więc gdyby nie piątek już by mnie tu nie było. Ale z drugiej strony może i tak bym została? Serce mi się krajało, gdy patrzyłam, jak cierpi.
-Julia?- zaczął, gdy przebrany w piżamy owinął się szczelnie kołdrą.
-Hmmm..?- mruknęłam, zgarniając okruszki z prześcieradła na dłoń.
-Wiem, że to zabrzmi głupio, ale... Tak sobie pomyślałem, że skoro obydwoje mieszkamy sami, a ja... No wiesz... Dzisiaj... To może... Byś została?
-Zostanę.- uśmiechnęłam się do niego i strzepnęłam okruszki na talerz. Na twarzy chłopaka pojawił się wyraz głębokiej ulgi.
-Dziękuję, to naprawdę wiele dla mnie znaczy.
-Wiem...- szepnęłam.
Wybrałam sobie z szafy jakąś dużą koszulkę Nialla oraz w miarę małe dresy. Całe szczęście, że jest taki chudy.
W łazience umyłam i przebrałam się, wzięłam również pierwszą z brzegu szczotkę i rozczesałam włosy.
Gdy wróciłam do pokoju, blondyn leżał przodem do mnie z zamkniętymi oczami. Po równym, lecz płytkim oddechu poznałam, że śpi. Westchnęłam i uśmiechnęłam się do siebie. Był po prostu uroczy. Jeszcze bardziej bezbronny niż zawsze.Położyłam się naprzeciwko jego (tak- jakimś cudem zmieściliśmy się na jednoosobowym łóżku), chociaż przez chwilę poważnie zastanawiałam się, czy nie spać na dywanie. Ostatecznie jednak przykryłam się tą samą kołdrą co on. Po chwili Niall mruknął coś przez sen i przytulił się do mnie. Przez chwilę nie mogłam oddychać, ale nic nie powiedziałam. Wiedziałam, że mnie potrzebuje. I byłam szczęśliwa. Właśnie dlatego, że dzięki niemu miałam okazję poczuć się potrzebna.

niedziela, 17 lutego 2013

Rozdział 7

Już po chwili rozdzielałam walczących. Nad prawym okiem Nialla widniało spore rozcięcie, któremu towarzyszył intensywnie fioletowy siniak. Natomiast z nosa Maxa spływała stróżka krwi. Nie bardzo wiedziałam, co robić. Co prawda miałam za sobą kilka filmów akcji, ale nic poza tym. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu jakiś gapiów. Kilka staruszek zebrało się kilkanaście metrów dalej, przy skrzyżowaniu.
-Do domu.- warknęłam do chłopaków. Gdy zobaczyłam, że Niall powoli odwraca się w przeciwnym kierunku, rzuciłam.- Obaj.
Nie odwracając się, podreptałam w stronę budynku. Gdy po chwili dobiegły mnie odgłosy ich ciężkich kroków, uśmiechnęłam się z satysfakcją. Przeszłam przez drzwi, zostawiając je otwarte. Nadal nie spoglądając za siebie, minęłam kanapę i stanęłam na środku dywanu. Po chwili wszedł Max, zaraz za nim Niall. 
-Usiądźcie. Obaj.- uściśliłam. 
Gdy zajęli już miejsce na kanapie, rozpoczęłam przesłuchanie. 
-Kto zaczął?- zapytałam na początku. Może i to pytanie było w stylu nauczyciela lub rozgniewanego rodzica, ale musiałam je zadać. Dla pewności.
-Ja.- odpowiedzieli jednocześnie.
Zarówno ja, jak i oni byli zaskoczeni.
-Jak to? Jednocześnie?- przestąpiłam z nogi na nogę, próbując ukryć zażenowanie. Tym razem nikt się nie odezwał.- Dobra, pogadamy później, trzeba zająć się ranami. 
Przyniosłam z łazienki wodę utlenioną, kilka plastrów, gazę, waciki i na wszelki wypadek także bandaż. Jako pierwszym zajęłam się blondynem. Nie żebym go faworyzowała czy coś, po prostu siedział bliżej. Jego rana wyglądała na pierwszy rzut oka dość paskudnie. Gdy obmywałam ją wodą utlenioną, chłopak raz po raz syczał przez zaciśnięte zęby. Nie mogłam uwierzyć, że MÓJ przyjaciel tak go urządził. Oj... Będzie rozmowa.
Z zamyślenia wyrwał mnie kolejny syk. 
-Już kończę...- powiedziałam, sięgając po niebieskie pudełko plastrów.- Jeśli za kilka dni nic się nie poprawi, albo rana ciągle będzie krwawić, musisz jechać na szycie. 
-C-c-c-cooo?- jego błękitne oczy zwiększyły się, co automatycznie wywołało wewnątrz mnie śmiech. Jednak wydarzenia sprzed kilkunastu minut sprawiły, że znowu "ubrałam się" w moją skorupę. 
Przykleiłam mu plaster nad okiem, po czym zabrałam się (bez skojarzeń) za Maxa, który cały czas trzymał ręcznik kuchenny- pierwotnie biały, teraz czerwony- przy nosie.
-Max.
-Hmm...?
-Jakby ci to powiedzieć...- teatralnie podrapałam się po podbródku.- Krew ci już pewnie nie leci.
Usłyszałam stłumiony śmiech Nialla. Max rzucił mu zabójcze spojrzenie, na co blondyn natychmiast ucichł. 
Po oczyszczeniu wszystkich ran, postanowiłam wrócić do wszczętej wcześniej rozmowy.
-Dobrze, więc skoro już opatrzyliśmy wszystkie rany, możemy wrócić do "przesłuchania". Jak to się zaczęło? Może najpierw Max?
-No... Ktoś zadzwonił dzwonkiem, wyszedłem otworzyć... No i mu przywaliłem.
-Yyy...No dobrze...- wydukałam.- Niall?
-No zadzwoniłem dzwonkiem... On otworzył... No i mu przywaliłem.
-Czyli przywaliliście sobie jednocześnie?- zaśmiałam się, mimo powagi sytuacji.
-Na to wychodzi.- odpowiedział mi Max.

*z punktu widzenia Lou*
Przede mną stała wysoka dziewczyna, ubrana z skórzaną kurtkę. Stała tyłem do mnie, wpatrując się w taflę zamarzniętego jeziora. Na jej ramionach osiadały delikatne płatki białego puchu. Powoli podszedłem bliżej. Położyłem jej rękę na ramieniu. 
-Rose..?- spytałem niepewnie.
-Tak?- szepnęła, nie odrywając wzroku od jeziora.
Uśmiechnąłem się sam do siebie z satysfakcją. Wreszcie ją znalazłem. 

*z punktu widzenia Julii*
-Jak to cię pocałował?!- wydarł się na pół domu Max.
Żałowałam, że mu uległam. Że się wreszcie przed kimś otworzyłam. Zaczęło się we mnie gotować, bałam się, że nie wytrzymam.
-Mogłem mu wtedy mocniej przywalić.- bąknął.
-Co ci do cholery odbiło?!- zerwałam się z dywanu. Chłopak przekroczył granicę.- Zrobił to, co uważał za słuszne!
-Może mógłby cię chociaż zapytać, co o tym myślisz?- on także wstał.
-Hmm... Tak świetnie.- na mojej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.- Hej, kochanie, mogę cię pocałować? Co o tym myślisz? 
-Spytać o chodzenie!- warknął.
-Chodzić to ty se możesz do sklepu po bułki! 
-Jak chcesz.- szepnął. 
Zmierzył mnie wzrokiem, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł. Po chwili usłyszałam trzask drzwi na dole. Opadłam ciężko na łóżko i schowałam twarz w dłoniach. Teraz, gdy wreszcie zaczęłam się otwierać przed ludźmi, zaczynają się ode mnie odwracać. 

                                                                                  ***

Następnego dnia wróciłam do mojego stałego trybu życia. Słuchawki, książka, muzyka, czytanie. Jednak w moim sercu pojawiło się coś... Niewytłumaczalnego. Cały dzień zdawałam się na coś czekać, sama nie wiedziałam na co. Może na telefon od Maxa? A może na...? Nie. To niemożliwe. Chociaż... Nialla dzisiaj nie było w szkole... Ale przecież czemu miałabym na niego czekać? 
Rozległ się tak wyczekiwany przez wszystkich dzwonek, oznajmiający długą przerwę. Jak zwykle wyszłam ostatnia. Wszyscy zmierzali na stołówkę, tylko ja kierowałam się w stronę szafek. Gdy byłam już prawie przy mojej, stanęłam jak wryta. Stał tam. Na prawdę. Louis tam stał.

Małe info: Mogę was informować o nowych notkach, ale tylko i wyłącznie na GG. Jeśli chcecie być informowani, pisać: 334999602. Ostrzegam, to moje prywatne gg ;) Ale możecie pisać, co tam chcecie ;) Jakieś specjalne życzenia co do bloga itp.
Oraz wymyśliłam, że jak będzie W SUMIE 50 kom. od was lub 1000 wyświetleń, to napisze wam coś o mnie, możecie już pod tym postem zadawać pytania. Jeśli będzie ktoś miał życzenie, będzie też moje zdjęcie ;) 
A co do rozdziału... Miał być długi, a wyszedł strasznie zagmatwany :/ 
Nowego nie będzie, jeśli pod tym rozdziałem nie będzie minimum 5 komentarzy :)



sobota, 2 lutego 2013

Rozdział 6

Notka z dedykacją dla Hazzerowej <3

Chwiejnym krokiem zbliżyłam się do auta. Szyby były czarne, więc nie wiedziałam, kto czeka na mnie w środku. Toczyła się we mnie walka- wejść, czy uciekać. Ale już chyba nie mam rzeczy, na której mi zależy.
Stanęłam jak wryta.
Nie patrzyłam dziś na bransoletkę.
Podwinęłam rękaw. Kamyszki nie zmieniły koloru.
Zdecydowałam się podejść do auta. Gdy stałam tuż przy nim, jeszcze raz się zawahałam. Jednak zanim zdążyłam podjąć ostateczną decyzję, z samochodu wysiadł chłopak. Było dość ciemno, na ulicy stała tylko jedna lampa, na dodatek świeciła tak, że jego twarz była w cieniu. Powoli zbliżył się do mnie.
-Julka..?- zapytał niepewnie.
Pokiwałam głową.
Chłopak podszedł bliżej, jego twarz zaczęła się rozjaśniać.
-Tęskniłem za tobą.- uśmiechnął się.
Jego głos był znajomy... Chudy, wysoki, brązowe włosy... Nagle uświadomiłam sobie, kim on jest i zachłysnęłam się powietrzem.
-Max?!
Uśmiech na jego ustach zdawał się rozciągać aż po uszy.
-O Boże!!!- krzyknęłam i rzuciłam się w jego ramiona.
Nie mogłam uwierzyć, że to na prawdę on. Mój najlepszy przyjaciel z czasów dzieciństwa. Mieszkał w Polsce, strasznie przeżywałam fakt, że muszę go tam zostawić. Nie widzieliśmy się 5 lat... A teraz jest przy mnie.
-Jak ty...? Skąd miałeś mój numer?- nadal nie wierzyłam.
-Twoja mama mi dała.- wyszczerzył do mnie białe zęby.
-Boże, nie masz pojęcia, jak się cieszę, że tu jesteś.- powiedziałam po chwili, a po policzkach spłynęły mi łzy.
-Hejjj... Julka, nie płacz.- przytulił mnie do siebie.- Posłuchaj... Nie za bardzo mam gdzie spać, a postanawiam zabawić tu trochę dłużej...
-Masz.- odpowiedziałam krótko.
Max odsunął się ode mnie. Wyglądał na zdziwionego, chyba mnie nie zrozumiał.
-U mnie oczywiście!- zaśmiałam się.
Pomogłam mu zanieść do domu torby. Naszykowałam mu wygodne spanie na kanapie w salonie. Zaproponowałam mu, żeby od razu poszedł się umyć, na pewno jest zmęczony po tak długiej podróży. Oczywiście się zgodził, więc pokazałam mu, gdzie jest łazienka. Kiedy się mył, postanowiłam się zająć szykowaniem jedzenia. Otworzyłam lodówkę. Jej wnętrze ziało pustką, tylko na środkowej półce leżał w miarę użyteczny kawałek sera oraz jajko.
-Fuck.- przeklęłam pod nosem.
-Co się stało?
Odwróciłam się. Tuż za mną stał Max w piżamie ze Zgredkiem.
-Nie ma jedzenia, a pewnie jesteś głodny.- powiedziałam markotnie.- Fajna piżama.
-Dzięki.- odpowiedział mi śmiechem.- A co do jedzenia, możemy zamówić, pizze na przykład.
-Ale ty płacisz!- zawtórowałam mu.
Po pół godzinie już siedzieliśmy na dywanie w salonie, a przed nami leżał duży, kwadratowy karton.
-Jak możesz nie jeść pieczarek?- spytał po 30 sekundach wpatrywania się we mnie.
Odpowiedziałam mu śmiechem, krztusząc się 4 kawałkiem pizzy.
-Dobra słońce, idę się myć, nie uciekaj nigdzie.
-Muszę jeszcze na chwilę skoczyć do auta, zapomniałem czegoś.- odpowiedział.
Poszłam do łazienki, wzięłam odprężający prysznic, zmywając resztki zaschniętej krwi. Po wyjściu z wanny zorientowałam się, że nie wzięłam piżam. Poszłam zawinięta w ręcznik do pokoju i wyjęłam z szafy białe spodnie w czerwone kropki i białą bluzkę na ramiączkach. Gdy zeszłam na dół, Max siedział już na rozłożonej kanapie w otoczeniu kilku butelek piwa.
-Tak myślałam.- zaśmiałam się.
Usiadłam obok niego, podał mi butelkę.
                                                                     ***
Następnego dnia Max odwiózł mnie do szkoły, a także mnie z niej zabrał. I następnego. I następnego. Niall się do mnie nie odzywał, ale wiem, że się na mnie patrzył. Zaczął się sezon przeziębień, więc nigdy klasa nie była pełna. Nie musiałam więc z nim siedzieć. Jednak zawsze odprowadzał mnie wzrokiem do auta, gdzie czekał na mnie Max.
                                                                     ***
Usłyszałam krzyk na dole. Wybiegłam jak wystrzelona z procy z łazienki. Byłam przerażona, przed chwilą ktoś zadzwonił do drzwi, Maz powiedział, że otworzy. Zeskoczyłam z ostatnich 5 schodów, więc zachwiałam się trochę, jednak już po chwili byłam przy drzwiach. Na środku ulicy Max szarpał się z Niallem*.
-Przestań! Przestańcie oboje!!!- wydarłam się, podbiegając do nich.

*Po długim szukaniu, znalazłam dowód, że tylko odmianę imienia "Harry" pisze się z apostrofem. Nie piszę się też "Louis'ego", mimo, że "s" jest nieme, tylko "Louisa". Skąd mam takie informacje? Otóż jest to wypowiedź pewnego uniwersyteckiego wykładowcy (ma ponad 70 lat, napisał ze 20 książek), niestety nie wiem, jak ma na imię. Jeśli macie jakiś problem z odmianą, piszcie :)

Może dodam jeszcze jeden w tym tygodniu, tak czy inaczej następny będzie po pierwszym tygodniu ferii (mam w ostatnim terminie) 
Kocham was xox
P.S. Zapraszam do zajrzenia w zakładkę "Postacie"!
P.P.S. Dopiero wczoraj zobaczyłam, że miałam wcześniej jeszcze 2 nominacje do L.A. ;)) Przepraszam, po prostu nie widziałam xD

sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział 5

Muzyka- *klik*
-Julia... Ja...
-Po co przyszedłeś?- spytałam oschle, nie podnosząc wzroku z ziemi.
-Ja chciałem... Chciałem cię przeprosić...- odpowiedział zmieszany.
-I co?- zadrwiłam.- Myślisz, że przyjdziesz? Przeprosisz? I co? Że będzie OK? Niall, proszę cię... Jesteśmy prawie dorośli. Jak dzieci się pokłócą, to jedno przeprosi i jest OK. Ale zrozum, w tym wieku to chyba nie wystarczy. Zaufałam ci. Jak nikomu innemu od dłuższego czasu. I po co ci to było? W jednej chwili straciłeś moje zaufanie. I chyba bezpowrotnie.
-Ale ja nie chciałem... Zresztą chyba wiesz, że nie chciałem. Ja obiecuję, nigdy już tak nie zrobię.
Zebrałam całą dostępną we mnie odwagę i spojrzałam mu w oczy. Zaskoczył mnie- płakał. Poczułam ukłucie w sercu. Chciałam go przytulić, powiedzieć, że już dobrze, że mu wybaczam. Ale nie mogłam.
-Niall...- szepnęłam i poczułam, że moje oczy też robią się wilgotne.- Nie mogę ci wybaczyć. Zrozum, nie mogłabym się z tobą przyjaźnić ze świadomością, że mnie kochasz.- byłam zaskoczona, że powiedziałam to tak po prostu.
Blondyn otworzył usta, ale natychmiast je zamknął. Było mi przykro, że nie mogę mu wybaczyć. Ale jednocześnie byłam zła, że mu zaufałam. Przecież to było do przewidzenia, że w końcu będzie oczekiwał czegoś więcej. Wiedziałam to od początku, ale nie miałam pojęcia, że to stanie się tak szybko.
Chłopak odwrócił się, przeszedł przez mały ogródek i zniknął na ulicy. A ja nie mogłam się ruszyć. Stałam w miejscu, nie zamknęłam nawet drzwi. Kilka minut później zaczął padać deszcz. Przypomniałam sobie, że gdy byłam mała, mama mi mówiła, że gdy pada, to anioły płaczą. Wyszłam na środek ogródka i spojrzałam na prawie czarne niebo.
-Nie płacz Rose...- szepnęłam.- Niedługo się spotkamy, Louis mi obiecał.
Kilka minut później stałam już w oknie w moim pokoju. U Niall'a świeciło się światło. Widziałam go w oknie, jednak on mnie nie, ponieważ światło u mnie było zgaszone. Nie mam orlego wzroku, ale chyba płakał. Po raz kolejny zabolało mnie serce.
"Wybacz mu..."- szepnęła stara ja.
"Nieee... Takim ludziom nie można ufać."- odezwała się nowa.
Opadłam ciężko na łóżko i dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać, jak ja będę spać, skoro nie mogę wrócić na łączkę. Jednak nie myślałam długo, ponieważ sen przyszedł prawie od razu.

Następnego ranka obudził mnie budzik.
Nic mi się nie śniło.

*z punktu widzenia Louis'ego*

-Proszę, pozwól mi ją zabrać... Chociaż na jeden dzień.- jęknąłem.
-Nie.- odparła uparcie dziewczyna o białych włosach.- Nie można stąd zabrać nikogo.
-Perrie... To dla mnie na prawdę ważne.
-Chodzi o tą dziewczynę?- uniosła brwi.
Wgapiłem się w moje bose stopy.
-Chodzi o tą dziewczynę.- odpowiedziała sama sobie.- Dobrze, Louis. Ale pamiętaj, ona musi tu wrócić. Robię dla ciebie wyjątek, że oddam ci ją na jakiś czas, ale tylko dlatego, że się przyjaźnimy.
Poczułem, jak wielki kamień spadł mi z serca. Perrie wstała z czarnej ziemi, na której siedzieliśmy. Podeszła do wielkiej (również czarnej) bramy, od której buchały fioletowe płomienie. Nikt nie mógł jej otworzyć, tylko ona. Była Strażnikiem Umarłych.
Ludzie wyobrażają sobie "niebo" jako białe chmurki, aniołki i niewiadomo co jeszcze. Taaa... Mylą się. Człowiek gdy tu trafia, zostaje pozbawiony świadomości. I są tu szuflady... O tak, mnóstwo szuflad. A w każdej po człowieku.
Patrzyłem, jak dziewczyna znika między półkami. I teraz dopiero zacząłem się zastanawiać, co mam jej powiedzieć. A co, jeśli nie będzie chciała ze mną wrócić..?
Za chwilę Perrie wróciła. Była sama.
-Lou...- szepnęła.- Jej szuflada jest pusta...

*z punktu widzenia Julii*

W szkole Niall próbował ze mną rozmawiać, jakby nigdy nic.
Gdy na matematyce (na każdym przedmiocie z nim siedziałam) po raz kolejny zaczął mi opowiadać o wyniku wczorajszego meczu, nie wytrzymałam i krzyknęłam, nie zważając na głupią minę klasy i nauczyciela.
-Niall, przestań! Powiedziałam, że ci nie wybaczę!!!- po policzkach spłynęły mi łzy.- Jesteś taki jak on! Identyczny!!! I co?! Jesteś taki jak on, tak słaby, że potrafisz wykorzystać tylko moje słabe chwile!!!
Nie obchodziło mnie, że szkoła. Po prostu wstałam i wyszłam. Gdy byłam już na dworze, zaczęłam biec. Już miałam skręcić na cmentarz, gdy uświadomiłam sobie, że to nie ma sensu. Że moje życie nie ma sensu. Skierowałam się więc do domu. Gdy już tam byłam, jak zawsze poszłam na górę.
-Dlaczego cię ze mną nie ma?!- krzyknęłam do siebie, chociaż tak na prawdę moje słowa skierowane były do Rose.- Dlaczego mnie zostawiłaś?!
Uklęknęłam na panelach.
-Dlaczego...- szepnęłam. Dookoła mnie tworzyła się kałuża z łez.
Postanowiłam zrobić coś, czego nie robiłam już bardzo długo. Podeszłam (emmmm... podczołgałam się) do łóżka i wyciągnęłam spod niego granatowy karton po butach ze znaczkiem Nike. Chwilę w nim grzebałam, aż znalazłam to, czego szukałam.
Przejechałam żyletką po nadgarstku. Poczułam tak dobrze mi znany ból, za którym tak tęskniłam. Od razu zrobiło mi się lepiej.
Nagle zadzwonił mi telefon, co było dla mnie zaskoczeniem, przecież niedawno zmieniałam numer. Tak jak myślałam, zastrzeżony.
-Halo?- spytałam niepewnie.
'-Julka?'- odezwał się głos w słuchawce.
Zaskoczył mnie fakt, że ów ktoś powiedział "Julka". Mówili tak do mnie tylko w Polsce. Mieszkałam tak do 13 roku życia. Potem razem z Rose wyprowadziłyśmy się do Skyfall.
-Yyy... Tak. A kto mówi?
'-Pewnie mnie nie pamiętasz, ale nie mam teraz czasu na wyjaśnienia. Jesteś teraz w domu?'
-No tak.- powiedziałam jeszcze bardziej zaskoczona.
'-Za 5 min będę.'
Rozłączył się. Stałam przez chwilę jak głupia na środku pokoju, po nadgarstku spływała mi stróżka krwi. Poszłam do łazienki, zmyłam krew, poprawiłam włosy i zarzuciłam bluzę. Gdy wyszłam na dwór, na chodniku stał już srebrny jeep.

Taaak wiem- beznadzieja. No przepraszam, że mnie tyle nie było, ale miałam kare, miałam naukę i jakoś tak wyszło :/ 
Przeczytałeś=Skomentuj! ;)

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Imagin o Larrym

Muzyka: *Klik*


-Louis! Proszę, Louis!- krzyczał na całe gardło chłopak o kręconych włosach. Jednak nikt nie odpowiadał. Ulica była pokryta grubą warstwą białego puchu. Po policzkach Harry’ego płynęły łzy, mimo wysiłków nie potrafił ich opanować. I cały czas w głowie miał słowa chłopaka o szarych oczach- „Nie wiem co teraz będzie. Ale nie kocham cię, nigdy nie kochałem.”. Świadomość, że wszystkie razem spędzone chwile to było jedno wielkie kłamstwo, bolała najbardziej.
Harry usiadł na środku ulicy. Nic go teraz nie obchodziło. Równie dobrze jego życie mogłoby się teraz skończyć. Bez Louisa nie miało już sensu. Tak bardzo by chciał, żeby to był tylko sen. Za chwilę obudzą go delikatne pocałunki ukochanego. Ale to była brutalna rzeczywistość i w głębi serca Harry dobrze to wiedział. Podniósł się z ziemi i podreptał do domu. Na wejściu zrzucił kurtkę i opadł ciężko na łóżko. Chciał tylko już więcej się nie obudzić.
Tego samego wieczoru Louis napisał na twitterze:
Nie ma czegoś takiego jak Larry. Proszę, uświadomcie to wreszcie sobie i przestańcie męczyć mnie i Harry’ego!
Gdy następnego dnia Harry to zobaczył, tak naprawdę uświadomił sobie, że to naprawdę koniec. Ale po co było Louis’owi to wszystko? Po co udawał, że go kocha?
Zielonooki stanął przed największą ścianą w swoim domu. Jeszcze wczoraj to był ich dom.
Na ścianie poprzyklejane były setki, jeśli nie tysiące zdjęć. Tylko on i Louis wiedzieli o jej istnieniu. Harry przejechał palcem po największej fotografi. Przedstawiała jego i Louis’a na diabelskim młynie. W głowie ciągle rozbrzmiewał mu śmiech ukochanego.
‘Ale jeśli teraz będzie mu lepiej? Może powinienem się cieszyć z jego szczęścia. Teraz wreszcie będzie mógł wieść normalne życie, bez sekretów, bez tego wszystkiego.’- usiłował sobie wmówić. Ale dobrze wiedział, że to mu nie pomoże. Nic nie jest w stanie zapełnić pustki po stracie kogoś takiego.

                                               Dwa miesiące później…

Na wycieraczce leżała mała, czerwona koperta. Harry był bardzo zaskoczony, przecież chyba żadna fanka nie zna jego nowego adresu. Wszedł do domu i usiadł na kanapie. Rozerwał palcem papier. Od razu rozpoznał pismo Louisa. Gdy czytał, po policzkach zaczęły ściekać mu łzy.
Przepraszam cię za wszystko. Inaczej wyobrażałem sobie nasze wspólne życie. Ale jeśli bylibyśmy razem, nie mógłbyś wieść normalnego życia. To był błąd, że w ogóle zaczęliśmy w taki sposób naszą znajomość. Ale nie mogłem nic poradzić, to nie moja wina, że tak na mnie działasz. Dlatego postanowiłem dać ci szansę na normalne życie. Ale nie mogłem wytrzymać bez ciebie. Każda samotnie spędzona minuta była dla mnie niewyobrażalną męczarnią. Pewnie nie wiesz, ale codziennie stałem pod twoim oknem. Patrzyłem na ciebie, widziałem, że ty także cierpisz. Ale nie moglibyśmy być razem. Znienawidziło by nas wtedy wiele osób. Dla mnie to bez różnicy, ale wiem, że ty być cierpiał. I teraz będzie łatwiej. Nareszcie będzie dobrze. Wtedy mogliśmy mieć tylko nadzieję na lepsze jutro. Nadzieja matką głupich. Ale każda matka kocha swoje dzieci.
Nie mogę obiecać ci wszystkiego, ale jednego jestem pewien- kiedyś się spotkamy. W lepszym miejscu, tam, gdzie będziesz tylko ja i ty. Tylko my. I będę na ciebie czekać. Proszę, nie przyspieszaj tego. Nie rób tego co ja. Gdy to czytasz, mnie już nie ma. Ale nie martw się- mam cię pod opieką. Masz swojego własnego anioła. Widzę jak to czytasz. I uśmiecham się do ciebie. Wreszcie oboje jesteśmy wolni.
Możesz chodzić tam, gdzie chodziliśmy razem. Możesz siadać na naszej ławce. I nie będziesz mnie widział, ale będę siedzieć obok ciebie. Zrozumiem też, jeśli o mnie zapomnisz. Ale wiedz jedno- ja nigdy nie zapomnę o tobie.

Louisa nie udało się uratować- znaleziono go na ławce w parku- ich wspólnej ławce. Usnął z uśmiechem na ustach.
Harry siadał tam codziennie. I wydawało mu się, że w szumie liści słyszy cichy szept Louisa. ‘Kocham Cię’
Chłopak zestarzał się- nie odebrał sobie życia. Wiedział, że Lou by tego nie chciał. Nie ożenił się, zawsze pozostał wierny jedynej prawdziwej miłości swojego życia.
 Gdy był już w podeszłym wieku (miał 87 lat), usiadł na tej samej ławce.
Zobaczył wyraźnie Louisa, który siedział obok. Oboje znów byli młodzi. Szatyn wyciągnął do Harry’ego rękę. Ten chwycił ją. Oboje powolnym krokiem zmierzyli w stronę chmur, w stronę nieba. Bo tam ich życie zaczynało się od początku.

Liebster Awards!!!

Moi kochani, stało się coś niesamowitego... MÓJ BLOG ZOSTAŁ NOMINOWANY DO 

Liebster Awards!!!


Nominacja od:  http://1directionstoryy.blogspot.com

Pytania:

1. Jak masz na imię?
-Julka

2. Którego z 1D lubisz najbardziej?
-Louisa i Nialla ;)

3. Jak wpadłaś na pomysł swojego bloga?
-Hmmm... Ogólnie dość dużo czytam, zawsze przed snem wyobrażam sobie różne historie. No i pewnego razu pomyślałam "Kurde, może napisze bloga?". Jednym z moich marzeń jest napisać książkę, a blog jest świetnym przygotowaniem i ćwiczeniem. No i pojawiający się w moim opowiadaniu motyw fantastyki, bo to mój ulubiony gatunek literacki.

4. Co cię motywuje w pisaniu?
- Przede wszystkim moja Marta (♥), ale też fakt, że jeśli ludziom się podoba to, co robię... No czemu nie? No i oczywiście sama sobie chcę udowodnić, że potrafię.

5. Czy jesteś zadowolona z tego co piszesz?
- No w miarę ;) Ale rozdziały mogłyby być dłuższe...

6. Czy wiążesz przyszłość z pisaniem?
-Chciałabym wydać pare książek, ale oprócz tego jeszcze robić coś innego.

7. Jakie jest twoje hobby?
- Taniec! <3 Ale czytam też dosyć.

8. Jaki jest twój życiowy cel?
- Nie poddać się w tym co robię.

9.  Twoja ulubiona piosenka? Dlaczego?
- Pewnie to wszystkich zdziwi, ale teraz mam fazę na "Give me love" (Ed Sheeran), ponieważ wiąże się z pewnymi wydarzeniami, nie mówiąc już o tym, że jest po prostu boska!

10. Jaką jesteś osobą, jak siebie oceniasz?
- No cóż... Mogłabym byś trochę bardziej opanowana, zdecydowanie za łatwo się denerwuję... Nie chciałabym też zawsze w szkole mieć "głupawki", denerwuje mnie to. Ludzie przez to myślą że mnie znają, oceniają, a tak naprawdę nic o mnie nie wiedzą. 
Jestem na pewno szalona xDD

MOJE NOMINACJE:
http://idonotwannabewithoutyou.blogspot.com/
http://our-memoriesx.blogspot.com/
http://and-your-eyes-irresistible.blogspot.com/

Moje pytania:
1. Do czego dążysz w życiu?
2. Jaki jest twój ulubiony film i dlaczego?
3. Jakie jest twoje największe marzenie?
4. Gdybyś miała na usługach jednego z 1D to którego? Dlaczego?
5. Ile masz lat?
6. Co w życiu cenisz najbardziej?
7. Co według ciebie jest największym problemem ludzi?
8. Jaki jest twój ulubiony paring (związany z 1D)?
9. Czego w sobie nie tolerujesz?
10. Jak zazwyczaj wygląda twój dzień?

No i to tyle, zaraz wrzucam obiecany imagin o Larrym <3

czwartek, 10 stycznia 2013

Rozdział 4

Rozdział dedykowany Patrycji, żeby jakoś wynagrodzić jej przymusowe czytanie mojego bloga ;)

Myślałam tego ranka bardzo dużo o Lou. Postanowiłam nazywać go skrótem, bo... Właściwie to nie wiem czemu. Cała ta sytuacja była bardzo dziwna.
Dziś jest niedziela, więc muszę iść na cmentarz. Zjadłam śniadanie, ubrałam się i wyszłam z domu. Był koniec września, a wiatr nieprzyjemnie dął mi w oczy, do tego było mi trochę zimno. Ale muszę iść. Zawszę chodzę. Spoczywa tam ktoś bardzo dla mnie ważny. Aż trudno uwierzyć, że w 1 grudnia minią już 2 lata... A jednak nadal nie mogłam się pogodzić z jej śmiercią. Bo przecież to boli. Gdy wspomina się wszystkie razem spędzone chwile ze świadomością, że już nie wrócą.
Nim się obejrzałam, byłam na cmentarzu. III alejka... Podeszłam do śnieżnobiałego nagrobka i przeczytałam w duchu napis.
Rose Amy Anderson zm. 1 grudnia 2011r. Kochani nigdy nie umierają.

Tak jak zawsze- oczy zapiekły mnie od łez. Nie wytarłam ich, chociaż czułam, że spływają po moim policzku. Pamiętam jak mi kiedyś powiedziała "Łzy nie są oznaką słabości, tylko wrażliwości." To było wydarzenie, które sprawiło, że zamknęłam się w sobie. Bo ja w życiu miałam tylko ją. Teraz nie miałam się już do kogo odezwać, dla kogo żyć. Kochałam ją, Jak siostrę. 
-Julia..?
Odwróciłam się gwałtownie, dogłębnie przerażona. Przez chwilę myślałam, że stoi przede mną duch. Ale nie, to był Niall ubrany w białą bluzę i tego samego koloru spodnie. 
-Niall?- spytałam zaskoczona, szybko wycierając łzy- Ja... Ja...
-Kto tutaj leży?- bezceremonialnie mi przerwał.
-Yyy... Moja przyjaciółka.- szepnęłam, a po policzkach spłynęła mi nowa partia łez.
-Hej... Hej, nie płacz...- podszedł do mnie i przyłożył dłoń do mojego mokrego policzka. Patrzyliśmy się teraz sobie w oczy. Jego błękitne oczy zdawały się nie mieć dna. Korzystając z chwili mojej nieuwagi, ostrożnie zbliżył swoją twarz do mojej. Nie zauważyłam tego drobnego, aczkolwiek mającego wielkie znaczenie gestu. Delikatnie musnął ustami moją górną wargę. 
Odsunęłam się od niego jak oparzona. Był tak zaskoczony moją reakcją, że nie mógł wydusić słowa. Teraz to ja skorzystałam z jego nieuwagi i popędziłam ile sił w nogach w stronę pobliskiego lasu. Po przebyciu bez zatrzymania dość sporego dystansu wreszcie się obejrzałam. Nie pobiegł za mną. 
Szłam przed siebie cały dzień, niezależnie od tego, gdzie dojdę. I tak nie wyjdę poza WB, bo przecież to wyspa, no nie? Gdy zaczynało robić się ciemno, zaczęły się pojawiać mi też mroczki przed oczami. 
                                                                   ***
Ocknęłam się, ale nie byłam już w lesie. Byłam na mojej łące. Podniosłam się z miękkiej trawy w koloże soczystej zieleni. Dopiero teraz zauważyłam szatyna, który się we mnie wpatrywał.
-Hejka.- powiedziałam.
-Witaaaj.- powiedział przeciągając sylaby. 
-Opowiedz mi coś o sobie.- poprosiłam po chwili.
-A co chcesz wiedzieć?
-Skąd pochodzisz? Jak się tu dostałeś? 
-Na niektóre pytania nie należy odpowiadać.- stwierdził po chwili.
-Czyli mi nie powiesz?- zmarkotniałam.
-Raczej nie. Na pewno nie teraz.- zrobił pauzę.- Co się stało?
Wróciłam wspomnieniami do dzisiejszego poranka.
Z jego miny wywnioskowałam, że już wie. Fascynowało i ciekawiło mnie to chyba bardziej niż wszystko inne.
-Możesz coś dla mnie zrobić?- zapytałam go, gdy położyłam się na trawie.
-To zależy co.
Odwróciłam się, aby lepiej go widzieć.
-Możesz sprawić, żeby wróciła? Bo ona nie umarła, nie wierzę w to. Zaginęła, a po roku policja uznała ją za zmarłą.
Louis spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
-Jesteś niesamowita.- pokiwał głową w zamyśleniu.
Skarciłam się w duchu, bo czułam, że się rumienię.
-Możesz?- przynagliłam go.
-Tak.- szepnął po chwili.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że się zgodzi.
-Boże... Naprawdę?!- zerwałam się z ziemi.
Przytaknął głową.
Może ten dzień nie jest do końca nieudany.
-Ale to nie jest proste.- oznajmił po chwili.- Przez kilka dni nie będziesz mogła tu wracać. Dam ci coś, to bransoletka. Gdy kryształki zrobią się niebieskie, będzie to oznaczało, że możesz już wrócić.
-Rozumiem.
Louis podał mi czarny sznureczek, na który ponawlekane były granatowe koraliczki. Przyjrzałam im się uważniej. W każdym koraliczku kłębiła się jakby mała galaktyka.
-Wow... Piękna...- w tej chwili nie byłam w stanie wydusić nic bardziej orginalnego. Ale po chwili coś mnie oświeciło.- Louis... A jak ja ją wezmę na do domu?
-Nie martw się tym.- puścił do mnie oczko.
-Skąd ją masz? Skąd wiedziałeś, żeby je wziąć?
-Magia.- zaśmiał się.
W cale bym się nie zdziwiła. To wszystko przecież nie było normalne.
-Chcesz już wracać? -spytał w końcu.
Chwilę zastanowiłam się nad odpowiedzią.
-Tak.- przytaknęłam i zacisnęłam mocno w dłoni czarny sznureczek.
Gdy się obudziłam, nadal ściskałam go w pięści.
Co mnie zaskoczyło, to fakt, że nie byłam już w lesie. Byłam w moim domu, leżałam nawet w łóżku. Miałam założone czyste ubrania, uczesane włosy.
-Louis...- szepnęłam do siebie z uśmiechem.
Spojrzałam na zegarek. 12:30, poniedziałek. I dobrze, chociaż nie muszę widzieć się z Niall'em.
Zresztą, co mi zaszkodzi kilka dni wolnego... Wygramoliłam się z pościeli i zawiązałam na nadgarstku bransoletkę. Postanowiłam ten dzień wykorzystać na porządki. Wywaliłam więc dwa ogromne pudła z dna mojej szafy. Oba były zapełnione zdjęciami. Oparłam się plecami o ścianę i zaczęłam je przeglądać.
Jedno przedstawiało mnie, brunetkę wraz z ciemną blondynką. Miałyśmy może 8-9 lat. Trzymając się za ręce, maszerowałyśmy ścieżką w lesie. Następne było bardzo podobne, kolejne też, i kolejne, i kolejne... Właściwie zmieniała się tylko sceneria. Byłyśmy takie szczęśliwe, ja i Rose. Zdjęcie które teraz wzięłam do ręki było naszym ostatnim, zrobione 29 listopada. Siedziałyśmy na kanapie i śmiałyśmy się. W głowie rozbrzmiał mi echem jej głos, jej śmiech... Dlaczego, do cholery, to tak boli?
Otworzyłam drugi karton. Pierwsze zdjęcie przedstawiało mnie i bruneta o zielonych oczach. Poczułam ukłucie w sercu i szybko zamknęłam pudło. Zdjęcie moje i Rose przykleiłam tuż nad łóżkiem.
-Niedługo się spotkamy...-szepnęłam i uśmiechnęłam się przez łzy.
Nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Zeszłam na dół i je otworzyłam. Stał tam Niall.
_________________________________________________________________________________

Jak ja kocham tak kończyć ;3 Postanowiłam pisać krótsze, ale częściej.
 Nie wiem czy widzieliście, ale pojawiła się zamiast zakładki "O mnie" nowa- "Postacie". Możecie tam zajrzeć. I mam pewien warunek- nie dodam następnej notki, jeśli nie będzie minimum 3 komentarzy (szantaż, kochamm). Jeśli chcecie, mogę dodać też imagina o Larrym. Co o tym myślicie?
P.S. Bez konta też można pisać komy! ;*
Kocham was, Dżuliet xox